Nie ma obrażeń głowy, nie znaleziono też wody w płucach niedźwiadka. Teraz lekarze chcą sprawdzić, czy zwierzę nie było chore na wściekliznę.
Weterynarze z Akademii Rolniczej w Lublinie przeprowadzą badania toksykologiczne, by ostatecznie stwierdzić przyczynę śmierci misia. Zwłaszcza, że dotychczasowe wyniki sekcji są sprzeczne z opinią leśników, wg których zwierzę zostało ukamienowane.
Gdyby okazało się, że miś był chory, szóstka turystów prawdopodobnie uniknęłaby kary za złamanie przepisów o ochronie zwierząt. Czworo młodych ludzi czeka obecnie na ewentualne zarzuty z prokuratury. Są podejrzani o "spowodowanie zniszczenia w świecie zwierzęcym lub roślinnym w znacznych rozmiarach". Przepis ten przewiduje dla sprawców do dwóch lat więzienia. W roli oskarżyciela posiłkowego wystąpi również Tatrzański Park Narodowy. - Z naszych oględzin dokładnie widać, że niedźwiadek był zachęcany kanapkami. Gdy bułki się skończyły, zaczął być nachalny, a to zostało najprawdopodobniej odebrane przez ludzi jako atak - powiedział dyrektor TPN Paweł Skawiński.
Ślady na śniegu przeciw turystom W agresję zwierzaka nie wierzy Zbigniew Krzan, wicedyrektor TPN. W rozmowie z portalem tvn24.pl stwierdził: - Ślady na śniegu i analiza wydarzeń przeprowadzona przez pracowników parku wykazała, że miś dreptał spokojnie. Nie biegał wokół turystów, nie skakał i nie gryzł, jak oni utrzymują. Ich reakcja byłaby przesadna nawet, gdyby okazało się, że niedźwiadek rzeczywiście był nadpobudliwy. On ważył niewiele ponad 40 kilogramów. Można go było odstraszyć kijem.
Każdy ma swoją wersję wydarzeń To, co wiadomo na pewno, to to, że miś zginął 21 października w Dolinie Chochołowskiej w Tatrach. Czwórka turystów utrzymuje, że niedźwiedź zastąpił im drogę, rozszarpał rzucony mu plecak z kanapkami, a potem rzucił się na nich. Po tym, jak się przed nim obronili, utopili go w potoku. Leśnicy z Tatrzańskiego Parku Narodowego podczas wizji lokalnej stwierdzili jednak, że zwierzak został wcześniej ukamienowany.
Źródło: PAP/tvn24.pl/TVN24