Desperat, który groził samospaleniem, poddał się. Żądał uwolnienia żołnierzy aresztowanych w związku ze śmiercią cywili w Afganistanie, dawał na to czas do południa.
- Mężczyzna uklęknął i oddał się w ręce policji - powiedziała TVN24 podinspektor Magdalena Zielińska z łódzkiej policji. Po poddaniu się desperata funkcjonariusze sprawdzili, czy mężczyzna nie ma przy sobie niebezpiecznych przedmiotów, bądź substancji. Nadal nie wiadomo, co go skłoniło do tego czynu. Rano, około godz. 9 37-letni łodzianin stanął na Placu Wolności, ubrany w moro. Krzyczał: - Gdzie byli dowódcy, którzy wydali polecenie strzelania!? To jest wojna! Krew za krew!
Desperat groził, że się podpali, jeśli z aresztu nie zostanie zwolnionych siedmiu żołnierzy podejrzanych w zabicie cywili w Afganistanie. Domagał się telewizji i wypuszczenia z aresztu polskich żołnierzy.
Według ustaleń "Gazety Wyborczej" mężczyzna ma na imię Robert. Do niedawna był wolontariuszem fundacji pomagającej dzieciom. Ostatnio pracował na budowie.
Protest mężczyzny sparaliżował ruch w centrum Łodzi. Zmienionymi trasami jeździły tramwaje i autobusy kursujące normalnie przez ten plac.
O aresztowaniu żołnierzy zdecydował w ubiegłym tygodniu Sąd Garnizonowy w Poznaniu. Decyzję tą uzasadnił zachodzącą obawą matactwa i grożącym podejrzanym surowym karom więzienia. Sześciu żołnierzom prokuratura zarzuciła zabójstwo ludności cywilnej, za co grozi od 12 lat więzienia do dożywocia. Siódmemu postawiono zarzut ataku na niebroniony obiekt cywilny - grozi mu do 25 lat więzienia.
Do tragicznego zdarzenia doszło 16 sierpnia, gdy polscy żołnierze otworzyli ogień w kierunku jednej z afgańskich wiosek.
Źródło: PAP, Gazeta.pl