- Ten człowiek nigdy nie miał u nas decydującej roli - zapewnia CBA i stanowczo odcina się od swojego byłego funkcjonariusza. Nad Maciejem D. zebrały się czarne chmury, bo - zdaniem prokuratury - przyjmował łapówki, brał pieniądze za fikcyjne doradztwo i powoływał się na wpływy w ministerstwie skarbu. Grozi mu za to nawet 10 lat więzienia.
- Przez kilka miesięcy pobytu w naszej służbie, na etapie jej powstawania, systematycznie był degradowany i szybko odsunięto go od dostępu do tajnych informacji - mówi Tomasz Frątczak, dyrektor gabinetu szefa CBA. Uznał on za przesadę nazywanie Macieja D. "współtwórcą CBA" - jak określiła go "Rzeczpospolita", która ujawniła całą sprawę. - Ten człowiek nigdy nie miał w CBA decydującej roli - zapewnił Frątczak.
"To nasz gorzki sukces".
Nasze służby wewnętrzne jednak dość szybko uzyskały o nim niepokojące informacje i zaczęły je sprawdzać. Pojawiły się dane, że mógł on dopuszczać się przestępstw jeszcze przed przyjściem do CBA. Po czterech tygodniach stracił stanowisko związane z dostępem do tajnych danych operacyjnych. Odsunięto go na niższe stanowisko, a potem jeszcze degradowano. Skończył swoją służbę w CBA jako szeregowy funkcjonariusz delegatury w Rzeszowie. Tomasz Frątczak, dyrektor gabinetu szefa CBA
Według Frątczaka, Maciej D., gdy w 2005 r. CBA jeszcze nie istniało, został oddelegowany z innej służby (wg "Rz" - z ABW) jako funkcjonariusz mający doradzać w sprawach działalności operacyjnej i śledczej. "Rz" podała, że był wicedyrektorem zarządu operacyjno-śledczego.
- Nasze służby wewnętrzne jednak dość szybko uzyskały o nim niepokojące informacje i zaczęły je sprawdzać. Pojawiły się dane, że mógł on dopuszczać się przestępstw jeszcze przed przyjściem do CBA. Po czterech tygodniach stracił stanowisko związane z dostępem do tajnych danych operacyjnych. Odsunięto go na niższe stanowisko, a potem jeszcze degradowano. Skończył swoją służbę w CBA jako szeregowy funkcjonariusz delegatury w Rzeszowie - dodał dyrektor gabinetu szefa CBA.
Maciej D. został zatrzymany w listopadzie 2008 r. - miesiąc po tym, jak sam odszedł z CBA. Nie informowano wówczas o tym fakcie. - Dziś powiem, że to nasz gorzki sukces. Sukces, bo sami wykryliśmy sprawę, a gorzki - bo w naszej służbie - mówił Frątczak.
Grozi mu do 10 lat więzienia
Maciej D. ma kilka zarzutów. Mężczyzna miał przyjąć co najmniej 18 tys. zł oraz laptop i telefon komórkowy od zaprzyjaźnionego biznesmena, a także pobrać pieniądze za fikcyjną umowę z innym biznesmenem (w sprawie doradztwa w jego spółce). Mężczyzna - zdaniem prokuratury - powoływał się na wpływy w resorcie skarbu, a także podjął się pośrednictwa w uzyskaniu pozytywnej sprzedaży 10 procent spółki z Podkarpacia produkującej silniki lotnicze. Za to ostanie zadanie Maciej D. dostał warte 4 tys. zł wakacje nad Bałtykiem.
Do tej wyliczanki doszło jeszcze przestępstwo służbowe - nieudokumentowanie uzyskanej informacji o korupcji. Za wszystko grozi mu do 10 lat więzienia. Zarzucone przestępstwa Maciej D. miał popełnić w okresie od stycznia 2006 r. do października 2007 r.
Mają podsłuchy jego rozmów
Maciej D. był aresztowany przez trzy miesiące, teraz jest już na wolności. Nałożono na niego dozór policji, kaucję i zakaz opuszczania kraju - poinformował rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie Mateusz Martyniuk.
Śledztwo dobiega końca. Martyniuk powiedział, że biegli badają komputer Macieja D. Wiadomo też, że prowadzący śledztwo mają podsłuchy jego rozmów. Akt oskarżenia może być gotowy w maju lub czerwcu.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24