Czas: sobota 9:00 rano. Miejsce: Borne Sulinowo ponad 400 km od Warszawy. Decyzja o starcie: kilka dni przed.
Czerwony plecak, w środku: legginsy, podkolanówki, koszulka ta, co zwykle, daszek, plecak, cztery batony, woda, buffy na wieczór, czołówka - pakowanie na zawody idzie lekko. Wybieram to, co zawsze, sprawdzone ciuchy i sprzęt, nie ryzykuję z żadnymi nowymi koszulkami ani innymi skarpetami. W czasie Jesiennych Trudów mają być rozegrane mistrzostwa Polski. To nie byle jakie zawody, trzeba być perfekcyjnie przygotowanym w każdym calu!
Na szczęście dzień wcześniej wieczorem, gdy razem z moim kolegą Marcinem i psem Łyskiem przybywamy do Bornego, przedstartowe napięcie trochę z nas uchodzi. Spotykamy znajomych, idziemy do miejscowej knajpki omówić wydarzenia ostatnich tygodni. Czas szybko leci, ani się orientujemy, a trzeba już kłaść się spać! Rano w pełnej gotowości stajemy na starcie.
Limit: 15 godzin. Jest groźnie
Biegnie się lekko. W sumie zebrać musimy 24 punkty, maksymalnie w 15 godzin. To trochę nas przeraża, bo zwykle takie limity są na bardzo trudnych zawodach. Spodziewamy się totalnej masakry w terenie (bagna, zarośla), trudnych punktów i bardzo długiego dystansu. Tymczasem zdziwienie: pierwsze punkty - jeden za drugim - odnajdujemy bez większych problemów.
"Bardzo dobrze, jesteś pierwszą dziewczyną"
Nasze zdziwienie jest wielkie, gdy przy kolejnych punktach doganiają nas chłopaki z czołówki Pucharu w Pieszych Maratonach na Orientację. - Jak to możliwe, że byli za nami, do licha?! - wymieniamy się uwagami. Mocniaki szybko nas wyprzedzają i gonią do przodu - są znacznie szybsi od nas biegowo, mają też do nadrobienia błędy, które najwyraźniej popełnili na pierwszych punktach. My konsekwentnie napieramy do przodu naszym tempem. W zasadzie bez większych pomyłek i w większości biegnąc.
Na 9. punkcie - ten też podobno sprawiał problemy - spotykam chłopaków, którzy biegną w drugą stronę i sprawdzają, jak do tej pory układa się rywalizacja. - Bardzo dobrze, jesteś pierwszą dziewczyną - słyszę. "Jeju, jak to!?" - nie mogę zrozumieć. Od tego momentu poganiam moich kolegów jak mogę. Musimy teraz naprawdę gnać, żeby tego nie zepsuć.
"Masz wygrać"
Na drodze między 9. a 10. punktem, przedzierając się przez kolejne przecinki leśne dawnych poligonów, napotykamy na drodze Asię, z którą ścigamy się w klasyfikacji pucharowej. Teraz, w czasie Mistrzostw, życzyłyśmy sobie nawzajem wygranej. - Masz wygrać - mówiła Asia. - Chyba Ty - odpowiadałam. Teraz przez kilka godzin biegniemy raz ja z przodu, raz Asia. "OK, niech biegnie, zmęczy się, przegonię ją przed samą metą" - obmyślam chytry plan. Nie biorę pod uwagę, że może nam się zdarzyć jeszcze jakaś nawigacyjna wtopa ani że... po prostu będę musiała skoczyć w krzaki za potrzebą. - Tylko mięczaki chodzą w krzaki - słyszę, gdy mija mnie kolejny raz. Przy następnym punkcie macham jej już z daleka - jest przede mną już o dobre kilkaset metrów.
Mapa, kompas, punkt, piiiip
Od 10. punktu lecę już prawie cały czas przed Marcinem. Mapa, kompas, punkt, piiiiip, mapa, kompas, punkt, piiiip, mapa, kompas... bez zatrzymywania, gnam ile pary w nogach. Na trasie dołącza do nas jeszcze jeden kolega. - Pozwól tylko nam dojść do siebie zanim zaczniesz biec - proszą chłopaki co jakiś czas. Pozwalam. I po chwili znów pędzę dalej. Nic się nie liczy, tylko lecieć do przodu, łapać punkty i dalej. W końcu ostatni punkt na słupie elektrycznym. Piiiiip. Jeeeest! Mamy komplet, wracamy na asfalt.
Ostatnia prosta
Teraz trzeba już pognać ostatnie kilometry po asfalcie. Prosto do mety, najszybciej, jak się da. Mijam bankomat, w którym dzień wcześniej wypłacałam pieniądze, sklep, w którym robiłam zaopatrzenie na śniadanie i już widzę zaparkowane auto. Wpadam prosto na lampion, piiiiip... Jeeest! Udało się! Asia od 8 minut jest na mecie, bardzo, bardzo się cieszę z wyniku nas obu. Rok temu przez myśl by mi nie przeszło, że będę druga w mistrzostwach Polski!
Autor: Katarzyna Karpa
Źródło zdjęcia głównego: Katarzyna Karpa