Premier ocierał łzy płaczącej kobiecie oraz walczył z kibicami i kryzysem. Szef opozycji musiał przełknąć kolejną wyborczą porażkę i rozłam w partii. Lewica została zdruzgotana już nie porażką, ale klęską wyborczą. Prezydent udowadniał, że wcale nie ma zamiaru być strażnikiem sławnego żyrandola. Reporterzy programu "Czarno na Białym" przygotowali podsumowanie roku 2011 w polskiej polityce.
Najważniejszym elementem politycznego kalendarza w kończącym się roku były niezaprzeczalnie wybory parlamentarne. Czyli, olbrzymi sukces Donalda Tuska, bez którego Platforma Obywatelska nie istniałaby w tej kampanii, szósta z rzędu wyborcza porażka Prawa i Sprawiedliwości pod wodzą prezesa Jarosława Kaczyńskiego, oraz pogrom na lewicy, za co głową zapłacił Grzegorz Napieralski.
Rok 2011 był zwłaszcza trudny dla Jarosława Kaczyńskiego. Musiał pogodzić się z kolejną przegraną w wyborczym starciu z PO. Prezes nie zamierza jednak rezygnować z funkcji i dalej przewodzi PIS. To zadanie postanowił mu jednak utrudnić Zbigniew Ziobro, który wraz z grupą popierających go polityków opuścił, bądź - jak sam woli - został wyrzucony z swojej partii.
Gdy parlament przez niemal cały rok tonął w zgiełku zażartej walki partyjnej, nieodległy Belweder i Pałac Prezydencki jawiły się oazą spokoju. Właśnie rolę męża opatrznościowego i osoby stojącej ponad interesami partyjnego starał się wypełniać Bronisław Komorowski. W ciągu 12 miesięcy swojego urzędowania prezydent chciał też udowodnić, że wcale nie zamierza być strażnikiem żyrandola i pełnić jedynie funkcji reprezentacyjnych.
Źródło: tvn24