13-letnia Kamila po dwóch tygodniach harcerskiego obozu założyła linkę na szyję. Dlaczego? Bo ją dzieci wyzywały. Dziewczynka została powstrzymana, ale matki nikt nie powiadomił. – Nic się nie stało, to był tylko atak histerii – argumentuje rzecznik Chorągwi Śląskiej ZHP.
Na obozie harcerskim na opolszczyźnie przebywała tak zwana kuratoryjna młodzież. Kuratoryjna, czyli pozostająca pod opieką pracowników socjalnych i kuratorów sądowych. Mało brakowało, a wakacyjny wyjazd zakończyłby się tragedią.
Kamila była na wakacjach z siostrą. - Po powrocie dziewczynek z obozu dowiedziałam się od młodszej, że starsza chciała popełnić samobójstwo. Dlaczego? Dlatego że dzieci ją wyzywały. To do mnie do dziś nie dociera, bo to jest tylko trzynastoletnie dziecko – mówi matka dziewczynki. Nie chce podawać nazwiska.
Kamila mówi tylko, że do samobójczych myśli doprowadzili ją koledzy. - Nie myślałam o tym, tak mi to szybko przyszło do głowy i chciałam to zrobić – wyjaśnia. Dziewczynka znalazła linkę i założyła ją sobie na szyję, na szczęście koledzy i koleżanki w odpowiednim momencie wbiegli do pokoju i zapobiegli tragedii.
"Dziewczynka nie chciała popełnić samobójstwa"
Zdaniem rzeczniczki śląskiej ZHP sytuacja wyglądała inaczej. - Dziewczynka nie chciała popełnić samobójstwa. Po rozmowie i po przebadaniu jej przez lekarza, po podaniu jej ziołowych leków uspokajających - oczywiście innych nie było możliwości – stwierdzono, że naprawdę nie stało się nic takiego, co wymagałoby alarmowania rodziców – mówi rzecznik Chorągwi Śląskiej ZHP Anna Dobrakowska.
Według niej Kamila sama wspominała, że ma problemy emocjonalne. - Mówiła też, że nie próbowała zabić się, tylko jak czasami młodzież wpada w szał, wykrzykuje różne rzeczy, więc wykrzyczała, że idzie się zabić, idzie popełnić samobójstwo. Pozostałe dzieci za nią wybiegły, ktoś zaalarmował opiekunów – opowiada.
"Takie słowa trzeba brać poważnie"
Matka jednak mówi, że nie ma jednak wątpliwości, że po takich słowach to właśnie ją należało zaalarmować w następnej kolejności. - Oni powinni do mnie zadzwonić, mieli mnie powiadomić o tym, że dziecko coś takiego chciało zrobić – mówi.
Nawet, jak dodaje, jeśli dziewczynka tylko żartowała. - Każde słowo dziecka w tym wieku, tym bardziej zdenerwowanego dziecka, które było wyzywane przez praktycznie dwa tygodnie na obozie, to nie był żart. Takie słowa trzeba brać poważnie i ja nie jestem pedagogiem, jestem matką która wychowuje troje dzieci i ja wiem o takich rzeczach. Pedagog powinien wiedzieć dużo więcej niż ja – uważa kobieta.
"To był atak histerii"
Rozmowy nie doczekała się jednak ani po samym zdarzeniu, ani nawet po zakończeniu obozu. Harcerze przekonują, że nie było potrzeby. - Ta sytuacja została po koloniach nazwana próbą samobójstwa, a na koloniach była po prostu atakiem histerii, niczym więcej. Nie był to atak histerii, który zagrażałby bezpieczeństwu tej dziewczynki. Ona w żaden sposób nie zrobiła sobie żadnej krzywdy – przekonuje Dobrakowska i dodaje, że w dokumentacji lekarskiej jest odnotowane, że „nie znaleziono żadnego śladu próby zrobienia sobie krzywdy”.
Kamila ma już wyznaczony termin wizyty u psychologa. Jej mama zdecydowała się opowiedzieć tę historię przed kamerą tylko z jednego powodu. - Chciałabym, żeby dużo osób o tym problemie usłyszało. Dlatego, że może się kiedyś wydarzyć taka sytuacja, że pojedzie dziecko, któremu nie będzie w stanie ktoś pomóc i potem po fakcie matka będzie gorzko płakała, gdzie wysłała dziecko – wyjaśnia.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24