Równamy do Włochów, drodzy państwo. Niestety, nie w dziedzinie umiejętności naszych piłkarzy ani w szyciu dobrych ciuchów. Równamy w dół w zakresie kiepskich przepisów o VAT - pisze w "Rzeczpospolitej" Ewa Usowicz.
Zajęliśmy bowiem przedostatnie miejsce, przed Włochami, w rankingu badającym, czy VAT jest w poszczególnych krajach przyjazny dla przedsiębiorców. I choć owa "przyjazność" brzmi w pierwszej chwili nieco wirtualnie, to skutki jej braku są jak najbardziej realne - zauważa publicystka.
Przedsiębiorcy nie chcą bowiem inwestować w krajach, w których ryzyko związane z popełnieniem błędu w stosowaniu przepisów o VAT oceniają jako wysokie. A powiedzmy sobie szczerze, prawnych grzechów i grzeszków związanych z tym podatkiem mamy co niemiara…
Zacznijmy od jednego z ulubionych żartów przedsiębiorców - jaki jest największy polski port? Właściwa odpowiedź brzmi… Hamburg. Dlaczego? Bo niekorzystne przepisy o VAT od importu powodują, że firmom bardziej opłaca się dokonywać odpraw celnych w Niemczech, na czym nasz budżet traci miliony złotych.
Inny przykład: nadal nie znieśliśmy ograniczeń w odliczaniu VAT od firmowych samochodów oraz kupowanego do nich paliwa. Nie pomogło nawet wszczęcie przeciwko Polsce przez Komisję Europejską postępowania o naruszenie prawa wspólnotowego. Tymczasem resort finansów gra na zwłokę, tłumacząc, że czeka na wyrok Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w tej sprawie.
Lista problemów jest dłuższa i - co gorsza - ich rozwiązania nie widać. Nie wiadomo, kiedy w końcu przygotowana zostanie nowela ustawy o VAT, choć jest przecież co zmieniać. Jednak projekt zmian jest jak trup w szafie, którego jakoś nikt nie chce wyciągnąć. Wspomagające przedsiębiorczość zmiany miały ujrzeć światło dzienne już miesiąc temu, jednak ministerstwo najwyraźniej się nie śpieszy.
Źródło: "Rzeczpospolita"