Między Polską, Ukrainą i Słowacją przewożono tony odpadów, których nikt nie kontrolował - alarmuje NIK. "Gazeta Wyborcza" dotarła do międzynarodowego raportu w tej sprawie.
Kontrolerzy z Polski, ze Słowacji i z Ukrainy sprawdzali, jak w latach 2004-07 przez granice trzech państw wwożono i wywożono odpady - m.in. butelki plastikowe, odpady pohutnicze i złom. Badali inspekcje ochrony środowiska, straż graniczną i urzędy celne, które zajmują się wydawaniem pozwoleń na przewożenie śmieci i kontrolą transportów z odpadami na granicach.
Co wynika z raportu NIK, który oficjalnie będzie ogłoszony w przyszłym tygodniu? M.in., że polski Główny Inspektorat Ochrony Środowiska nie wie, co się dzieje z wwiezionymi śmieciami i czy poddaje się je utylizacji. W dokumentach o przewożonych śmieciach była podawana inna ich ilość, niż trafiała do odbiorców. W niektórych przypadkach różnica między tym, co zapisano w papierach, a rzeczywistą zawartością transportu wynosiła od 380 kg do prawie czterech ton.
Zdarzało się, że dokumenty do GIOŚ docierały, gdy śmieci były już transportowane, co jest niezgodne z prawem. Nie było w nich informacji, kiedy śmieci wysłano. Wojewódzkie inspektoraty ochrony środowiska w Polsce, które mają obowiązek sprawdzać, jak są realizowane pozwolenia na przewożenie odpadów, robiły to wyjątkowo rzadko (na ponad 140 pozwoleń skontrolowały tylko 27).
Poza tym GIOŚ zezwalał - twierdzi NIK - na przywóz śmieci do Polski, nie pytając wójtów, burmistrzów i prezydentów miast, czy zgadzają się na ich utylizację u siebie. Izba wymienia również przypadki, kiedy trasy ciężarówek wyładowanych śmieciami w ogóle nie były znane polskim służbom.
Źródło: Gazeta Wyborcza