W długiej i hucznej dyskusji wokół laptopów z Ministerstwa Sprawiedliwości jedna rzecz umyka: że minister Ziobro to wcale nie żaden groźny zacieracz politycznych śladów z twardych dysków, ale zwykły psuj.
Chyba każdy, nawet średnio zaawansowany technicznie użytkownik komputera wie, że w środku nie siedzą żadne krasnoludki które zapamiętują dane, więc nasuwanie młotem w ekran, zrzucanie laptopa z wysokości ani nawet przejechanie go pociągiem towarowym danym nie zagrozi. No – może z tym pociągiem to przesadziłem. Tego mogłyby nie przetrwać.
Dane są – to przecież komputerowy elementarz - na twardym dysku, nieprzypadkowo zwanym dawniej „twardzielem”. Aby je usunąć z takiego gigabajtowego twardziela nie trzeba więc gigantycznego młota pneumatycznego - wystarczy lekki programik. Komputerowcy powiedzą „sofcik”. I taki sofcik uruchomiony przejedzie się w kilka minut (może w zaawansowanej wersji nawet godzin) po dysku aż ten twardziel zmięknie i po danych nie zostanie śladu.
Inna metoda zacierania śladów – nazwijmy ją „sprzętową” – jest jeszcze prostsza. Nie potrzeba żadnego sofcika – ba, nie potrzeba nam żadnej komputerowej wiedzy! Wystarczy śrubokręt. Rozkręcamy komputer, wymieniamy twardy dysk na nówkę sztukę, instalujemy system operacyjny (żadna filozofia) i mamy czyściutki komputerek. I to naprawdę skuteczniejsze niż przypuszczenie niebywałego furiackiego ataku na sprzęt. Przekręt w białych rękawiczkach. A ponieważ nie uważam, że minister Ziobro jest mało inteligentny – wręcz przeciwnie – nie podejrzewam go o wydanie rozkazu fizycznej eliminacji laptopa za pomocą dłuta i młotka. No dobrze, w historię o przeprowadzce nie wierzy chyba nikt. Choć z drugiej strony… jeżeli w „Bohaterze tygodnia” minister przyznaje, że nakazał usunąć dane z kart SIM, a asystentka po zasięgnięciu opinii profesjonalistów uznała, że najskuteczniej będzie karty pociąć, to może i drogą dedukcji tę samą metodę zastosowano wobec laptopów. Ale to tylko hipoteza.