Wygaszenie mandatu poselskiego Jana Ołdakowskiego (PiS), dyrektora Muzeum Powstania Warszawskiego, przez marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego (PO) byłoby złą decyzją. Złą, bo na odległość pachnącą chęcią odwetu politycznego Platformy na PiS-ie. Bardzo dobrze, że marszałek wycofał się z picia piwa, którego sam nawarzył.
Dla nieznających sprawy: marszałek Sejmu przez kilka dni przekonywał, że musi wygasić mandat posła PiS. Argumentował, że działa zgodnie z prawem, by „w Sejmie nie było świętych krów”. Powoływał się na zapisy, że mandatu posła nie można łączyć z pracą w administracji samorządowej. A taką jest - jego zdaniem – praca na stanowisku szefa muzeum finansowanego przez samorząd. Po kilku dniach marszałek wycofał się ze swoich planów.
I dobrze, bo „ale" w tej sprawie było bardzo wiele.
Po pierwsze i najważniejsze: Istnieją interpretacje znakomitych prawników, które obalają pierwotną tezę marszałka.
Prof. Michał Kulesza, UW: „Artykuł 30 ustawy (nie wolno łączyć mandatu posła z pracą w administracji samorządowej - przyp. aut.) o wykonywaniu mandatu posła i senatora nie znajduje zastosowania do pracowników samorządowej instytucji kultury, bez względu na stanowisko, na którym wykonuje swą pracę”.
Prof. Adam Jaroszyński, UW: „W systemie samorządu terytorialnego podmiotami administracji publicznej są organy jednostek samorządu terytorialnego wraz ze swoim aparatem pomocniczym, tzn. odpowiednim urzędem. Nie można natomiast do tej kategorii zaliczyć wyodrębnionych pod względem prawnym innych jednostek organizacyjnych samorządu terytorialnego, a w tym również instytucji kultury”.
Konstytucjonalista prof. Piotr Winczorek: „Nie jestem przekonany, czy zapis o zakazie łączenia funkcji posła z pracą w administracji samorządowej należy traktować tak rozszerzająco. Intencją ustawodawcy było zapobieżenie łączeniu pracy posła np. z pracą w urzędzie gminy czy miasta. Wydaje się, że praca w charakterze dyrektora muzeum nie powinna skutkować wygaśnięciem mandatu”.
Po drugie: Marszałek nie przedstawił żadnej wiążącej interpretacji, która obroniłaby decyzję o wygaszeniu mandatu Ołdakowskiego.
Po trzecie: Ołdakowski przez ostatnie dwa lata zasiadania w Sejmie był jednocześnie dyrektorem muzeum. Nikomu to nie przeszkadzało. Przez te dwa lata przepisy prawa w omawianym zakresie się nie zmieniły.
Po czwarte: Otoczenie marszałka argumentowało, że nie można dopuść do konfliktu interesów, czyli sytuacji, w której Ołdakowski będzie decydował jako poseł np. o dotacjach dla muzeum. Ale taka sytuacja nigdy nie mogłaby mieć miejsca. Ołdakowski sam jako poseł nie może przeznaczyć nawet złotówki na muzeum. Decyzje podejmuje kolegialnie cały Sejm.
Po piąte: Jest 3106 wyborców, którzy oddali głos na Ołdakowskiego, i trudno byłoby im wytłumaczyć, dlaczego ostatnio mógł być posłem, będąc jednocześnie dyrektorem, a teraz już nim być nie może.
Po szóste: Poseł nie miał możliwości odwołania się od tej decyzji. Zwracał na to uwagę prof. Kulesza: „Jeśli nawet przyjąć, że marszałek zgodnie z prawem wygasi mandat, to pojawia się kolejna kwestia: gdzie poseł ma się odwołać. Przepisy tego nie precyzują. Nie może to być Trybunał Konstytucyjny, bo nie jest to ustawa ani uchwała Sejmu".
I na koniec: gdy nie tak dawno PO protestowała przeciwko wygaszeniu przez wojewodę z PiS mandatu prezydenta Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz marszałek Bronisław Komorowski mówił: „PO nie wyklucza skargi do Trybunału Konstytucyjnego. Tylko, że Trybunał nie chroni przed zastosowaniem złego prawa, może wyeliminować złe zapisy na przyszłość. Liczymy raczej na zdrowy rozsądek sił politycznych. Trzeba szukać rozstrzygnięć, które chroniłyby Polskę samorządową przed nonsensem”. („GW", 23 stycznia 2007)
Może marszałek przypomniał sobie to zdanie, bo ochronił siebie, swoje zaplecze polityczne i cały Sejm przed nonsensowną decyzją. To świadczy o klasie. Zwłaszcza, że to on sam namieszał w tej sprawie.
Sosnowski