No dobrze, chwilę mnie nie było. Przepraszam, ale człowiek był zabiegany, a właściwie zalatany - ledwo co wylądował po wakacjach, już musiał się zbierać na kolejny wylot służbowy, a tu w dodatku tyle obowiązków - krótko mówiąc, czasu nie było. No ale teraz czas już jest, bo jak się siedzi 10 tys metrów nad ziemią w dziesięciogodzinnym locie, to na wiele rzeczy można narzekać, ale na pewno nie na brak czasu. A, zapomniałbym, to Lot Numer Jeden.
Ki diabeł? Lot numer jeden, LO 001, flagowy rejs Polskich Linii Lotniczych LOT na trasie Warszawa-Chicago. Lot, który polecam wszystkim urzędnikom Departamentu Stanu - tu, jak nigdzie indziej jasno widać, że najwyższy czas z wizami do Stanów skończyć. Powiem szczerze - spodziewałem się scen jak w "Samych Swoich", czy raczej w "Kochaj albo rzuć". Wiecie Państwo, o co chodzi - bojaźliwe twarze rozpoczynające podróż życia za Ocean, krewni jadący do Hameryki, murarze, cieśle i dekarze w poszukiwaniu lepszej przyszłości nerwowo oczekujący na pokładzie Lotu Numer Jeden na lądowanie i rozmowę z oficerem na lotnisku. Natalia w Brooklynie a wódka za pazcuhą. Do tego kiełbasa krakowska i zrobione przedwczoraj kanapki z jajkiem na twardo, które jeszcze się zachowały po nocnej podróży pociągiem do Warszawy. Nic z tego. Murarze, cieśle i dekarze już dawno na legalu wylecieli do Irlandii a Natalia zastanawia się pewnie, czy z Brooklynu nie wracać jednak do Łomży. Sam Lot Numer Jeden to też już chyba nie to, co dawniej. Wódeczka nie leje się strumieniami, kanapek z jajkiem na twardo nikt nie wsuwa, nawet zapach kiełbasy krakowskiej gdzieś uleciał. Catering równie paskudny jak w każdej innej linii (pamiętam jeszcze kilka lat temu takich, co mówili "panie, no w Locie to fanatstycznie karmią!")Krótko mówiąc - jestem nieco rozczarowany. Ale w sumie to i lepiej. Skoro Lot Numer Jeden odchodzi w sferę legend, niczym transatlantyk "Batory", to może i po wizach pozostanie wkrótce tylko wspomnienie? Za niewiele ponad tydzień będę tym samym lotem wracał - może powroty są jednak ciekawsze? Ale to dopiero w następną środę - do tego czasu obiecuję co nieco wpisów z podróży po Stanach. Efekty ekranowe będą do obejrzenia w Faktach wyborczych. PS. Coś jednak ze starych czasów zostało. Kiedy nasz Boeing wylądował w Chicago, rozległy się gromkie oklaski.