Pamiętam jak kiedyś zdarzało mi się często latać do Londynu to najchętniej wybierałem wtorek - jako dzień wylotu. Było takie połączenie, o 6.35 rano z Warszawy. I planowy przylot do Londynu gwarantował niezapomniany widok. Zawsze kołował i startował Concord. To był chyba lot do Nowego Jorku. Chyba, bo nigdy tego nie sprawdziłem. Ale przyznam szczerze wyglądało pięknie.
A teraz do rzeczywistości. Dziś rano wyleciałem z Warszawy. Przez Mediolan do Madrytu. No i lecę. Właściwie to już z nudów odlatuję. Samolot na starcie spóźniony o dwadzieścia pięć minut. Siedzę zapięty pasami i myślę, cóż włoski klimat. Przecież tam nikt nigdzie, nigdy się nie spieszy. Godzina wcześniej lub później nigdy nie robiła różnicy. I miałem racje. Przylatuje do Mediolanu - mgła. Samolot wisi przez ponad pół godziny w powietrzu. I tym sposobem planowany przylot opóźnił się o ponad godz. Żeby nie było. Na ten do Madrytu juz nie zdążyłem. Pozostaje siedzieć i czekać.
I teraz to, co naprawdę powala mnie u Włochów. Przychodzi Pan z obsługi i mówi - "przecież to żadne spóźnienie. Tylko jedną godz na przylocie do Mediolanu". Niestety mgła i brak miejsc spowodował, że zamiast w południe, będzie Pan w Madrycie dopiero na wieczór. Wymiana zdań, że może wcześniej bo my chcemy zrobić materiał kończy się stwierdzeniem: " Po co się spieszyć. Przecież zamiast dzisiaj robić materiał w pośpiechu, jutro będzie miał Pan na to cały dzień". Jakby nie było chłopina ma trochę racji. Ale chciałem dodać, jakbyś Szanowny Panie znalazł coś szybciej miałbym na materiał nie jeden ale półtora dnia. Ale nie zdążyłem! Pan wyciągnął kartkę, wręczył mi kupon na pyszny włoski obiad ( w ramach przeprosin wino!!!) a w ramach rozrywki posadził mnie w miłej gromadce ludzi. Ci zamiast rozmyślać ile spóźnia się ich samolot opowiadają jak w kiedyś też znaleźli się w podobnej sytuacji. Tyle, że zamiast lamentować to swoją opowieść kończą wesołym, głośnym, trochę rubasznym śmiechem. Inny kraj, inni ludzie. Tacy bezproblemowi.
PRosiecki