"Gazeta Wyborcza" przypomina, że afera korupcyjna w polskiej piłce trwa od trzech lat i publikuje opowieść o zwykłym tygodniu w polskim klubie. Opiera się ona na zeznaniach trenera Wojciecha Wąsikiewicza i kierownika drużyny Wiesława Kędzi, którzy dobrowolnie poddali się karze w procesie korupcyjnym Arki Gdynia.
Przygotowania do sobotniego meczu zaczynaliśmy zwykle już w środę wieczorem. Wtedy "Fryzjer" [działacz piłkarski, główny oskarżony w aferze; kilkadziesiąt zarzutów] znał obsadę sędziowską. Nie wiem skąd. To tajemnica, w Polsce mogły ją znać tylko trzy osoby z PZPN - szef obsady sędziowskiej, przewodniczący kolegium sędziów, no i prezes Listkiewicz.
Wyznaczeni byli nasi sędziowie i obserwatorzy [oceniają pracę sędziego podczas meczu]. Nasi, czyli koledzy "Fryzjera". W klubie każdy wiedział, co ma robić.
Pieniądze organizowali prezes Jacek M. i wiceprezes Grzegorz G. Czasami też członek rady nadzorczej Jakub P. reprezentujący "ludzi z miasta". Pieniądze najczęściej pochodziły z premii dla zawodników za zwycięstwa, bo piłkarze godzili się brać tylko część kwoty. Kiedyś chłopaki sami chcieli kupić mecz, ale nie mieli pieniędzy. To pożyczyliśmy im z klubowej kasy.
Pieniądze do kopert wkładała sekretarka Anna G. Do jednej - dla sędziego, do drugiej - dla obserwatora. Koperty odbierałem w sekretariacie klubu. Kiedyś pomyliłem koperty i sędzia dostał mniej niż obserwator. Arbiter Zbigniew Rutkowski [skazany] z Poznania natychmiast zadzwonił, że brakuje tysiąca złotych. Od tego momentu zażądałem, żeby sekretarka przygotowywała dwie różne koperty, żeby mi się nie pomyliły.
Stawki ustalano przed sezonem ligi. "Fryzjer" miał dostawać 3 tys. zł za mecz i 30-40 tys. premii za I rundę. Sędziowie i obserwatorzy - od 5 do 30 tys. za mecz. Runda rewanżowa była droższa, "Fryzjer" mówił, że trzeba doliczyć VAT.
Gdy graliśmy u siebie, koperty wręczałem sędziemu po meczu, w czasie kolacji. Wychodził do ubikacji, ja szedłem za nim. Tam bez słów wręczałem mu kopertę. Nikt nie był zaskoczony, tylko kiwali głowami.
Podczas spotkań wyjazdowych najczęściej umawiałem się z sędzią na stacji benzynowej. Podjeżdżał samochodem i po wszystkim. Działkę dla obserwatora i członka zarządu PZPN Kazimierza F. wysyłaliśmy przekazem pocztowym, ale to było rzadkie. Nie jestem zwolennikiem wysyłania pieniędzy pocztą, można było wpaść.
Źródło: Gazeta Wyborcza