Nie, nie, wcale nie będzie o tym, co czasami w siateczce brzęczy i kusi aby spożyć. Będzie o tym, co znalazłem w skrzynce pocztowej.
Znalazłem fakturę za telefon i internet. Faktura jak faktura, nic specjalnego. No, mogłaby opiewać na nieco mniejszą kwotę. Pewnie mogłaby, gdyby konkurencja u mnie na osiedlu była większa – ale nie jest, bo co to za konkurencja, gdy mam do wyboru dwie sieci: drogą albo droższą. Ta, dzięki której wysyłam z domu ten odcinek bloga, liczy sobie za przyjemność dostępu do podstawowej usługi XXI wieku – niech spojrzę – o, jest: Abonament „Twój Dom”. 89 złotych. Słabo? Za co to?! Za brak realnej konkurencji w tym „Moim domu”. Ale miało być nie o tym, choć o tym trochę też.
Bo ta koperta jakaś taka ciężka była. Fakturka to jedna kartka papieru, reklama usług – druga. A w kopercie jeszcze zeszyt. Taki w sumie normalny zeszyt z czystymi kartkami. Gładki – jak to się dawniej mówiło. Ale po co mi zeszyt? I to na oko szesnastokartkowy? Okładka też mało bajerancka – gdyby miał chociaż Spidermana, to bym go dał małemu synowi siostry żony. Ale Spidermana nie ma. Niczego nie ma, jest zeszyt.
Po dłuższym namyśle odkryłem tajemnicę wysyłania zeszytów abonentom. Na kopercie w miejscu znaczka figuruje adnotacja, że korespondencję mój najdroższy, kochany dostawca internetu nie wysyła wcale Pocztą Polską, ale – wbrew monopoliście – prywatną firmą, z którą zawarł umowę. Jak wiadomo, prawo gwarantuje Poczcie monopol na doręczanie lekkiej korespondencji. Zeszyt obciąża kopertę, dzięki czemu przesyłka przekracza ustawowy próg i można ją wysłać tańszym konkurentem Poczty. Wot i cała historia. Inni stosują trik z ciężarkiem wsadzanym do koperty, a tu mamy korzyść dodatkową dla adresata – zeszyt.