Wiem, wiem, długo niczego nie napisałem i po takiej przerwie wypadałoby pewnie machnąć jakiś manifest, na przykład o wyborczej wojnie polsko – niemieckiej albo chociaż o wzroście PKB. Ale nic z tych rzeczy. Będzie przyziemnie. Albo wręcz podziemnie.
Na centralnej stacji warszawskiego metra wyłączono ruchome schody. Po ponad dziesięciu latach zgrzytnęły i stanęły. Trzeba wymienić. Właściwie to wyłączono tylko jeden ich – jak to powiedzieć – ciąg? Niech będzie ciąg. Znaczy – były trzy ciągi, dwa wyciągały pasażerów z dołu na górę, a jeden wciągał w podziemną czeluść. Ciąg ciągnie się może nawet ze 20 metrów – a może i więcej? Kawałek jest. I jest też dramat.
Na stację wjeżdża pociąg, a jako że stacja jest centralna, to i wysiada z niego tłum, który centralnie ciągnie na schody. Te wybrakowane, bez jednego ciągu. Tłum dochodzi do schodów, wstępuje na ruchomą gumową przestrzeń i zaczyna się zabawa. Skoro przestrzeń ciągu ciągnie się przez 20 metrów (albo i więcej), nie każdy chce swoją podróż na powierzchnię przyspieszyć, dokładając do mechanicznej siły ciągnącej jeszcze moc własnych nóg – innymi słowy – nie każdy wchodzi po ruchomych schodach w górę. Właściwie to większość nie wchodzi, tylko staje, czekając na wyciąg ciągu. Ale część wolałaby jednak na górze znaleźć się szybciej – nawet, gdy przyspieszenie opłaci leciutką zadyszką.
Zwykle na świecie bywa tak, że na schodach ruchomych po prawej się stoi, a po lewej – chodzi. Gdzieś (ale chyba nie u nas) nawet widziałem tabliczki, na których ludziki pokazywały ludziom, jak się zachować, aby zachować. Płynność komunikacji w ciągu.
Ale nie u nas. U nas tłum rusza, pędzi, po prawej ludzie stoją, po lewej wchodzą – ale wkrótce też stają, bo gdzieś wyżej ktoś właśnie postanowił, że wygodniej będzie mu po lewej. I klops. I stop. I korek na dole, bo cug w ciągu już nie ciągnie. I nerwy.
Apeluję! Po wyjściu z pociągu, na schodów ciągu ciągniemy w prawo.