- Czego wyjesz, wyjcu?! – dramatycznie pyta Władysław Bartoszewski na Westerplatte w dzień po tym, jak podczas uroczystości rocznicy Sierpnia gwizdami przywitano ciepłe zdanie Lecha Kaczyńskiego o Bogdanie Borusewiczu.
Nieraz widziałem już taki spektakl. Trwa niezwykle podniosła uroczystość, a w drugim czy trzecim rzędzie zbiera się ekipa – chciałoby się powiedzieć – politycznych kiboli, ale powiedzmy tylko: „zagorzałych zwolenników” danej opcji politycznej.
Kiedyś – pamiętam - relacjonowałem pochód pierwszomajowy z okolic bramy Uniwersytetu Warszawskiego. Przed bramą tradycyjnie zbierała się Liga Republikańska (kiedyś, to były czasy!) a na Krakowskim przedmieściu defilował pochód weteranów lewicy, plujący w kierunku studentów i groźnie wymachujący parasolkami. Byłoby to nawet dosyć zabawne, gdyby nie było przykre – patrzeć, jak starszy człowiek z rozwianym siwym włosem pluje wrzeszcząc coś o faszystach.
Wczoraj było mi jeszcze bardziej przykro, gdy oglądałem relacje z uroczystości w Gdańsku. Jak można gwizdać, gdy Prezydent Rzeczpospolitej wymienia czyjeś zasługi? A jak można było wyć, gdy wicemarszałek Sejmu – kimkolwiek by był, Niesiołowskim, Putrą czy Genowefą Wiśniowską – składał wieńce na grobach Powstańców na Powązkach? No, można. Przykład i przyzwolenie dają przecież sami politycy, raz wyzywający innych od sowieckich agentów a raz porównujący prezydenta do osła z kreskówki. Fajnie? Fajnie – skoro politycy mogą tak się bawić, to i naród sobie poużywa. A co tam pamięć Powstańców czy innych Stoczniowców – najważniejsze to opluć lub ośmieszyć.