Jacek Hugo-Bader
To fikuśne ustrojstwo nazywają świetlną barierką, działa na zasadzie wiązki lasera, więc nie da rady się na niej oprzeć, a gdybyś spróbował, chciał chwycić promień, przeciął strumień fotonów – maszyna się zatrzyma w ułamku sekundy, stanie jak wryta, znieruchomieje, choćby operator walił pięścią w konsolę sterowniczą. Chodzi o względy bezpieczeństwa, bo w maszynie drzemie ogromna siła, jest wielka i bardzo groźna, do tego niemieckiej produkcji, a służy do pakowania i układania na paletach kostki brukowej, krawężników, płyt chodnikowych i wszystkiego, co wielkie, nieporęczne i cholernie ciężkie.
Trzydziestotrzyletni Grzesiek Galasiński spod Oławy, który był pomocnikiem operatora tej maszyny, akurat był na urlopie, ale nadarzyła się okazja, żeby dorobić, to na jeden dzień przerwał wypoczynek i wpadł do pracy. Miał posprzątać wokół stalowego potwora, który odpoczywał po zapakowaniu kolejnej partii krawężników, chłopak wszedł w zasięg hydraulicznej łapy, przeciął wiązkę lasera, maszyna więc nawet nie powinna pomyśleć, żeby wystartować, miała obowiązek umrzeć na dobre, ale o dziwo ożyła, chwyciła Grześka potężnie za głowę stalowymi szczękami i zdarła mu całą twarz od ucha do ucha, od czoła aż do gardła.
– Ból nie do opisania, a w zasadzie straszliwe pieczenie – przypomina sobie Grzesiek. – Nie straciłem przytomności, stałem ciągle na nogach, chodziłem, słyszałem krzyki kolegów, widziałem oczami, chociaż skóra cała z powiekami była zerwana, a gałki oczne wisiały na tych swoich wiązaniach, sznurkach, dyndały, bujały się, więc także obraz bujał się cały tak jak one. Widziałem swoje zalane krwią ręce, spodnie, buty… Widziałem tymi dyndającymi oczami.
Nową twarz przeszczepiono panu Grzegorzowi na oddziale transplantologii gliwickiego oddziału Centrum Onkologii.
– Pierwsze spojrzenie w lustro było rozczarowaniem? – pytam.
– Ani trochę – mówi Grzesiek i uśmiecha się z trudem nieruchomymi ustami. – Dzięki robocie lekarzy moja twarz się nie zmieniła.
– No, jakże…?
– Rysy mam te same co wcześniej! – unosi się Grzegorz i wyciera chustką mokre wargi i nos.
– A ja wyobrażałem sobie, że pan ma oblicze innego człowieka, dawcy.
– Nieprawda! Mam tylko jego skórę, tkankę, ale wygląd swój.
I kłopot z mową, z jedzeniem, mimiką…
– Uśmiecha się pan troszeczkę.
– Ale nie tak jak kiedyś.
Pan Grzesiek jest teraz na czasowej rencie inwalidzkiej, ale planuje wrócić do pracy, bo renta to tylko dziewięćset siedemdziesiąt złotych, a wszystko, co dostał od firmy, w której pracował, z odszkodowania za wypadek, wydał na budowę piętrowego domu.Wie, od kogo dostał nową twarz. Na imię miał Sławek, wtedy trzydzieści cztery lata. A co gorsza, wszyscy to wiedzą, bo brukowce wbrew prawu upubliczniły nazwiska dawcy i biorcy, rodzina zmarłego chłopaka zjawiła się więc u pana Grzegorza.
– Chcieli, żebym pojechał do jego matki i dziękował za życie – denerwuje się Grzesiek. – Żebym jej drewna narąbał, zapewnił byt… A niby dlaczego? Ja nie mam nic wspólnego z tym człowiekiem! Będę wdzięczny jego matce do końca życia, ale ja mam swoją mamę i drugiej nie potrzebuję. U mnie nic się nie zmieniło, jestem takim samym człowiekiem co przedtem, poza kawałkiem nowej skóry, nowego pokrycia.
– Ale w 2013 roku jakby urodził się pan jeszcze raz – mówię. – W mojej książce będzie pan w rozdziale o dzieciach.
– Ale ze swoją twarzą. Ja w ogóle nie jestem do niego podobny.
– O czym pan marzy? – zmieniam temat.
– O niczym. Mam plan, żeby założyć rodzinę, bo przez Facebooka poznałem Kasię z wioski obok, z którą być może… Bo ja wiem?
– Jest pan zakochany?
– Ja nie wiem, co to jest miłość. – Widzę, że ten temat także Grześkowi nie leży. – Pan wie? To słucham.
– Ona jest wtedy, kiedy wszystko, co robisz, nie robisz z myślą o sobie, tylko o kimś innym, jest wtedy, kiedy opromienia cię boskie światło, kiedy mówisz, że masz dla kogo żyć…
– Ja takie rzeczy czuję zawsze, kiedy jestem z seksowną dziewczyną. – Myli pan miłość z podnieceniem. – A pan nie umie mi wytłumaczyć boskiego światła.
Suplement. Czyli zakończenie 2018
Grzegorza Galasińskiego, któremu przeszczepiono twarz, pytam o Kasię z sąsiedniej wioski, a on rzuca słuchawkę. Znowu dzwonię i pytam, czy już mieszka w swoim nowym domu. Mieszka. I nawet prawie z niego nie wychodzi, no bo gdzie? I po co? Ta bezczynność po prostu go zabija, tym bardziej że problemów ze zdrowiem, o dziwo, ma teraz więcej niż zaraz po przeszczepie. Czasem po prostu boli go twarz, o czym przed kilku laty nie wspominał.– Nie podoba mi się takie zakończenie książki – grymaszę jak dziecko.– A mi co do tego? – Grzesiek na to. – I tak w uszkodzonym oku swędzi mnie tak okropnie, że mam ochotę je sobie wydłubać. Reportaż pochodzi z nowej książki Jacka Hugo-Badera pt. „Audyt”, Wydawnictwo Agora, Wydawnictwo Czarne
Autor: Jacek Hugo-Bader
Źródło zdjęcia głównego: Agencja Gazeta | Dawid Chalimoniuk