Bezkompromisowy dziennikarz i aspołeczna hakerka z zamiłowaniem do tatuaży, piercingu i paralizatorów łączą siły, by wyjaśnić zbrodnię sprzed lat. Ekranizacja pierwszej części bestsellerowej trylogii Millenium w piątek wchodzi do kin.
Stary i bogaty szwedzki przemysłowiec jak co roku dostaje na urodziny zasuszony kwiat w ramce. Taki prezent dawała mu zaginiona przed 40 laty w tajemniczych okolicznościach ukochana bratanica. Vanger (Peter Haber) postanawia raz na zawsze wyjaśnić sprawę, a do jej zbadania wynajmuje dwie zupełnie nie przystające do siebie osoby.
Jedną z nich jest Mikael Blomkvist (Michael Nyqvist), gwiazda niezależnego dziennikarstwa, chwilowo w poważnych tarapatach. W swoim magazynie „Millenium” opisał grubą aferę, jednak okazało się, że informator go podpuścił, dowody są sfałszowane, a on sam musi odsiedzieć trzy miesiące za zniesławienie. Druga to Lisbeth Salander (Noomi Rapace), 24-letnia genialna hakerka, równie uzdolniona w cyberprzestrzeni, co aspołeczna w tzw. realu.
Zniknięcie sprzed lat i świeże trupy
Zleceniodawca stawia przed nimi zadanie pozornie nie do wykonania: odnaleźć zabójcę Harriet. W połowie lat sześćdziesiątych, na rodzinnym spotkaniu w rezydencji na wyspie, 16-letnia dziewczyna zapadła się jak kamień w wodę. Wypadek na moście odciął wyspę od świata, więc "zlikwidować" Harriet mógł tylko ktoś z rodziny. Ale kto? I, czy po 40 latach można odnaleźć sprawcę? W toku śledztwa na jaw wychodzą mroczne sekrety, wietrzenie szaf ujawnia coraz to paskudniejsze szkielety, z gwałtem, kazirodztwem, rasizmem i brutalnymi morderstwami włącznie…
Duński reżyser Niels Arden Oplev porwał się na ambitne zadanie: zekranizował największy szwedzki bestseller ostatnich lat, trylogię „Millenium”. Opasłe tomiszcza autorstwa przedwcześnie zmarłego Stiega Larssona sprzedały się na całym świecie w ponad 21 milionach egzemplarzy, a bardzo plastycznie opisane postacie Mikaela, Lisbeth i innych bohaterów na trwałe zaistniały w wyobraźni czytelników. Ciężko było spełnić ich oczekiwania, a reżyser wywiązał się z zadania poprawnie. Tylko i aż poprawnie; jak mawiała moja polonistka z podstawówki: bardzo dobrze, 3+.
Bez efekciarstwa, ale telewizyjnie
Bo oczywiście można się czepiać, że Blomkvist mógłby być przystojniejszy, że kilka ważnych wątków – jak romansu Mikaela z szefową – nie ma, ale wszystkim nie dogodzisz. Ponadto powieść miała grubo ponad 600 stron, a film, choć sporo ją skraca, i tak trwa prawie dwie i pół godziny. Reżyser pozostał bardzo wierny książce, oparł się pokusie podkręcenia akcji, dodania kilku wybuchów, samochodowych pościgów i pójścia w efekciarstwo, i chwała mu za to. Z drugiej jednak strony fabuła momentami jest zbyt statyczna, napięcie siada, a całość sprawia wrażenie produkcji telewizyjnej.
Ponadto gdzieś zniknęło to, co było największą siłą książki: pesymistyczna diagnoza szwedzkiego społeczeństwa dobrobytu, którego opiekuńcze instytucje najłagodniej mówiąc szwankują. W opisywanej przez Larssona Szwecji kurator może bezkarnie (no, chyba że trafi na Lisbeth Salander) wykorzystywać seksualnie swoją podopieczną, biznesmeni pod stołem zajmują się handlem bronią i żywym towarem, a najpaskudniejsze zbrodnie pozostają bez konsekwencji, jeśli ofiary są zbyt słabe, by ktoś się o nie upomniał.
Jak wzbogaciła się szwedzka partia komunistyczna
Co ciekawe, ta miażdżąca krytyka prowadzona jest z pozycji lewicowych – zanim napisał „Millenium”, Larsson, jak jego bohater, był dziennikarzem i tropicielem grup rasistowskich i ekstremalnie prawicowych, a cały swój majątek zapisał szwedzkiej partii komunistycznej.
W filmie wątki społeczne są ledwo zasygnalizowane, a szkoda. Może lepszym rozwiązaniem dla wielowątkowej i przekrojowej powieści byłby serial?
Katarzyna Wężyk/iga
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Monolith Films