Rozwiązanie zgromadzenia ekologów na drodze do Morskiego Oka nie było uzasadnione - uznał wojewoda małopolski. Tym samym dał członkom grupy „Życie dla Koni z Morskiego Oka” możliwość sądowej walki z Urzędem Gminy w Bukowinie o odszkodowanie.
Wojewoda swoją decyzję uzasadnia błędną oceną sytuacji przez przedstawiciela Urzędu Gminy w Bukowinie, który był obecny na manifestacji i zadecydował o rozwiązaniu zgromadzenia.
Wina leży po stronie górali?
Decyzja o zakończeniu protestu została podjęta w związku z faktem, że "podczas zgromadzenia doszło do bójek między uczestnikami, jedna osoba odniosła obrażenia ciała, użyto gazu łzawiącego nielegalnie posiadanego przez uczestnika zgromadzenia" - czytamy w uzasadnieniu decyzji Urzędu Gminy.
Wojewoda uznał to sformułowanie za zbyt ogólnikowe i sugerujące, że obie strony ponoszą odpowiedzialność za zdarzenia. Tymczasem akty przemocy zostały zainicjowane przez górali, sympatyzujących z fiakrami.
Według relacji organizatorki protestu, to fiakrzy stworzyli zagrożenie dla uczestników manifestacji – mieli siłą przeprowadzić konie i wozy między siedzącymi na asfalcie ludźmi, a następnie "rzucić się z pięściami"na ekologów.
Według organizatorów sekretarz był stronniczy
Odwołanie złożyła organizatorka i przewodnicząca zgromadzenia Anna Płaszczyk z fundacji Viva. W swoim zgłoszeniu zarzuciła sekretarzowi gminy stronniczość, a także błędy formalne – miał nie posiadać przy sobie dokumentu stwierdzającego, iż jest osobą upoważnioną do rozwiązywania zgromadzenia.
- Rozwiązanie zgromadzenia odbyło się zgodnie z przepisami prawa – informuje rzecznik zakopiańskiej policji Roman Wieczorek. – Sekretarz gminy trzykrotnie ostrzegł organizatora demonstracji, a następnie poinformował go o rozwiązaniu zgromadzenia. Dopiero wtedy policja podjęła dalsze działania, czyli rozdzielenie obu stron.
W wyniku awantury poturbowany został jeden z protestujących. Policja nie potwierdza doniesień, że ekolodzy nielegalnie posiadali i użyli wobec fiakrów gazu łzawiącego.
– Nic mi nie wiadomo o takich działaniach. W starciu uczestniczyły osoby niezwiązane z żadną ze stron i prawdopodobnie one doprowadziły do zaognienia konfliktu. Po prostu szukali "zadymy". Te osoby zostały jednak wylegitymowane – zaznacza Wieczorek.
"Rozważamy drogę sądową"
Obie strony zapowiadają podjęcie kroków prawnych.
- To się skończy na wokandzie. Ekolodzy negują ekspertyzy i piszą bzdury. Gdzie tu jest granica zdrowego rozsądku? - pyta Stanisław Chowaniec, szef fiakrów, wożących turystów do Morskiego Oka. - Nie można nam zarzucić, że przeciążamy konie, bo to nieprawda - podkreśla.
Anna Płaszczyk już w grudniu złożyła do zakopiańskiej prokuratury zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. Zawiadomienie dotyczy m.in. narażenia kilkunastu osób na utratę życia poprzez "wjechanie wozami konnymi w uczestników zgromadzenia, pobicie uczestników zgromadzenia i niedopełnieniu obowiązków przez funkcjonariusz policji poprzez brak zapewnienia bezpieczeństwa uczestnikom zgromadzenia".
Możliwość dalszych pozwów otworzyła ekologom decyzja wojewody – teraz uczestnicy protestu mogą walczyć z gminą o odszkodowanie.
- Przez takie działanie gminy zostaliśmy przedstawieni jako ta strona, która była agresywna. Tymczasem było inaczej. Dlatego rozważamy możliwość wystąpienia na drogę sądową. Jeśli nasi prawnicy uznają, że to możliwe, zrobimy tak - mówi Anna Plaszczyk w "Gazecie Krakowskiej".
Sprzeczne wyniki
Protest był odpowiedzią ekologów na wyniki badań wysiłkowych koni na trasie do Morskiego Oka, przeprowadzonych pod koniec października. Specjalna aparatura zainstalowana w wozie ciągniętym przez dwa konie, miała zmierzyć, jak ciężko zwierzęta pracują na turystycznej trasie.
Po zakończeniu eksperymentu zapis z urządzenia przekazano hipologowi i obrońcom praw zwierząt do interpretacji. Wyniki ich analiz okazały się jednak sprzeczne.
- Z opracowanej przez obrońców praw zwierząt opinii wynika, że wóz przeciążony jest o ponad 900 kg, natomiast opinia hipologa z Uniwersytetu Przyrodniczego świadczy, że konie nie pracują zbyt ciężko - informował Szymon Ziobrowski, dyrektor Tatrzańskiego Parku Narodowego.
Zdaniem ekologów wozy są jednak przeciążone i to właśnie z tego powodu zablokowali w dziewiątego listopada trasę do Morskiego Oka. Jak informuje wieczorem, po rozwiązaniu zgromadzenia w listopadzie nie były organizowane kolejne tego typu demonstracje.
Autor: wini / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24