Dzieci natychmiast doroślały, w ciągu kilku miesięcy stałem się dorosłym - przyznaje Marian Kalwary w rozmowie z Magdą Łucyan, reporterką "Faktów" TVN i autorką cyklu rozmów "Getto". Jak dodaje, obrazy zza muru dzielnicy zamkniętej ma wciąż przed oczami - żebrzące dzieci na ulicach i ciała zmarłych układane przy bramie, "szkielety ludzkie przykrywane gazetami, papierami".
Z okazji 77. rocznicy powstania w getcie warszawskim przypominamy cykl rozmów, które z ocalałymi przeprowadziła Magda Łucyan w 2019 roku.
Marian Kalwary do warszawskiego getta trafił jako dziesięciolatek razem z matką na początku października 1940 roku. W getcie spędził dwa i pół roku.
- Do getta przyszedłem jako mały chłopiec, skończyłem ledwo dziesięć lat, z bardzo dobrego domu. Na początku traktowałem to wszystko jako jakąś przygodę. Jak każde dziecko - wspomina Marian Kalwary.
Pan Marian podkreśla, że "na początku to getto nie wyglądało tak tragicznie". - To był okres, kiedy ludzie mieli jeszcze pewne zasoby. Jeszcze nie było tej imigracji do getta Żydów z innych podwarszawskich miasteczek, innych miejscowości. Na początku można było jeszcze swobodnie po ulicy przejść. Jeszcze tramwaje jeździły, była elektryczność. Jeszcze dostarczano jedzenie - opisuje.
Jak jednak dodaje, "to się zmieniało na minus". - Getto zaczęło się zagęszczać. Masy ludzi obnażających swoje ciało z wrzodami, opuchlizną - opowiada. - Normalnemu człowiekowi w głowie nie mogą się pomieścić tego rodzaju obrazy - podkreśla pan Marian.
Jak dodaje rozmówca Magdy Łucyan, "jedynym regulatorem liczby Żydów w getcie była ich śmierć".
- Najgorszy widok, który zapamiętałem - który chyba każdy, kto był w getcie, zapamiętał - to były te trupy wynoszone rano czy w nocy na zewnątrz przed bramę. To były szkielety ludzkie - wspomina. - Były przykrywane gazetami, papierami. Uważam, że ci ludzie, którzy umarli w tym czasie, byli w lepszej sytuacji. Mogli powiedzieć, że umarli może nie śmiercią męczeńską, ale śmiercią ciągle jednak naturalną i ktoś się tymi szkieletami zajął - mówi.
Pan Marian wspomina trzy sceny z getta, które szczególnie do niego wracają. Jedna z nich to widok dziewczynki, ulicznej tancerki. - Ojciec grał na skrzypcach, ona w rytm tej muzyki tańczyła. Zwróciłem na nią uwagę, ponieważ była - czego nigdy wcześniej nie widziałem - w stroju baletowym. Drugi obrazek, to taki chłopczyk, pięknie grał na skrzypcach - opowiada. - Taki smutniutki grał, ale był jeszcze młodszy ode mnie. Miał może osiem lat. Tłum ludzi go słuchał, ale rzadko się zdarzyło, żeby ktoś jakiś pieniążek wrzucił do tej puszki - przyznaje.
- Najbardziej wryła mi się w pamięć mała dziewczynka, może sześcioletnia. Siedziała na stopniach, miała kawałek papieru szarego i na tym miała wyłożone wyściółki do obuwia. Chodziło o ocieplenie - wspomina. - Takim śpiewnym głosikiem cały czas mówiła: "wyściółki męskie, damskie, ciepłe" i tak dalej, zachwalała. Wzruszający był ten śpiewny głosik sześcio- może siedmioletniej dziewczynki. Po pewnym czasie przyszedłem tam jeszcze, ale oczywiście już jej nie było - mówi pan Marian.
Jak podkreśla, "w gettach to była sprawa wytrzymania przy życiu". - Tam człowiek mógł być tylko zabity. Po stronie aryjskiej człowiek czuł się bardziej jak zwierzę, na które się poluje. Wisiało na mnie fatum kolejarskie - przyznaje. - Jechałem w przedziale i jakiś kolejarz, autentyczny kolejarz jadący na służbę, przyglądał mi się i mówi: ty, ty jesteś z Żydzia. Była stacja Jędrzejów, wyszedłem, on mnie złapał za rękę i wyszedł na peron. Trzymał mnie i wołał: wołajcie jakiegoś żandarma, Żyda złapałem. Powstał wianuszek ludzi, widowisko: o Żydka złapali, Żydka złapali. Ale cud jakiś. Na peronie nie było ani policjanta granatowego, ani Niemca. On na służbę do Kielc jechał, a pociąg już odjeżdżał. W ostatniej chwili, pociąg już jechał, on mnie puścił i powiedział: gdyby nie to, że na służbę jadę, to byś mnie popamiętał - wspomina.
Ocalały z getta został zapytany o to, jakie przesłanie chciałby przekazać młodym pokoleniom. - Chciałbym przekazać nie tylko młodym ludziom, ale także starszym ludziom: zatamować wzrost neofaszyzmu, który się odradza - powiedział. - Pobłażanie wszelkim odruchom nacjonalistycznym prowadzi do tragedii, tragedii ludzi - podkreślił. - Jeżeli weźmiemy początek lat 30. kiedy Hitler zaczął dochodzić do głosu, to też była to garstka chuliganerii - przypomniał Marian Kalwary.
Autor: tmw/now / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24