Jeden z czołowych trenerów tajskiego boksu w Polsce miał rozbierać do naga i bić pasem swoich podopiecznych. Kiedy reporterzy "UWAGI!" TVN ujawnili tę sprawę, rodzice pozostałych małych sportowców, stanęli murem za... trenerem. Tymczasem dziennikarz "UWAGI!" dociera do kolejnych poszkodowanych chłopców, którzy opowiadają m.in. o wspólnych kąpielach małych sportowców z Robertem K.
- Mieliśmy się wtedy rozebrać do naga, kucnąć na kanapie, on wziął ten swój czarny pas i nas zaczął bić - opowiadał w "UWADZE!" były podopieczny trenera.
"Musiał się rozebrać"
Sprawa ujrzała światło dzienne w październiku ubiegłego roku. To wtedy matka 11-letniego wówczas chłopaka zorientowała się, że jej syn - jak twierdzi - jest przez trenera bity. Młody zawodnik - wg relacji kobiety - musiał też rozbierać się do naga. Chłopak zapamiętał, że trener robił mu zdjęcia. - Syna nie bolało to, że jest bity tym pasem czy ręką, tylko to, że musiał się rozebrać i ktoś na niego patrzył. Najgorszy był ten wstyd - opowiada kobieta. Sprawą zajęła się prokuratura.
W rozmowie z reporterem "UWAGI!" trener przyznał się do rozbierania i bicia zarówno 11-latka, jak i jego młodszego brata. Nie wpłynęło to jednak na postawę rodziców pozostałych dzieci, które trenuje Robert K. W programie emitowanym na żywo zapewniali, że trener jest niewinny, a oskarżenia wobec niego są wymysłem matki chłopców. - Nie ma dowodów! Są tylko słowa! - mówili w ogromnych emocjach.
Kilka dni później do reportera UWAGI! napisała jedna z matek. Kobieta uczestniczyła w programie przekonana o stronniczości reportażu. Po powrocie do domu jej syn - jak to określiła - "rozkleił się". Po dłuższych namowach rodziców przyznał, że i jemu przydarzyło się coś podobnego jak bohaterom pierwszego materiału. "Nie mogliśmy uwierzyć" - napisała kobieta.
"Okazało się, że na obozie zimowym trener w ramach kary zamknął się z synem w pokoju i kazał mu się rozebrać. Mógł zostawić jedynie skarpetki. Miało się położyć tak, by na łóżku leżał brzuchem, a kolanami klęczał. Dostał klapsa pasem i mógł się ubrać. Nikomu o tym nie powiedział" - napisała w liście kobieta.
"Miałem opuścić spodnie"
Również po emisji reportażu do prokuratury zgłosił się ojciec 12-letniego chłopca. - Przekazał nam informację, że w stosunku do jego syna były realizowane bardzo podobne zachowania - mówi Krzysztof Kopania, rzecznik prokuratury okręgowej w Łodzi. Śledczy wysłuchali też historii kobiety, której syn trenował kilkanaście lat temu. - Informacje, jakimi dysponujemy obecnie, są szersze. Zrealizowano przeszukanie, w toku którego zabezpieczone zostały laptopy, karta pamięci, pendrive, telefon komórkowy - wylicza prokurator Kopania. - Chcemy odtworzyć zawarte tam treści, sprawdzić, czy nie ma treści niedozwolonych, zabronionych - uściśla.
Dziennikarz "UWAGI!" dotarł do Kamila, byłego zawodnika, który przed kilkoma laty trenował u Roberta K. Mężczyzna wspomina sparing z trenerem, zakończony "chrztem bojowym", czyli uderzeniem pasem w pośladki. - Miałem opuścić spodnie i dostałem. Byłem w pokoju z chłopakiem, który miał taki trening nocny w jeszcze bardziej zboczonej formie, bo miał się rozebrać do naga, miał wtedy zawiązane oczy i musiał przez cały czas być pod ścianą w przysiadzie. Wydawało mu się, że były robione zdjęcia - opowiada Kamil.
Inny znajomy opowiadał mu o nietypowej prośbie, jaką otrzymał od trenera. Chodził o umycie Robertowi K. pleców. - Ponieważ rzekomo miał jakiś problem z kręgosłupem. On się kąpał z trenerem, pod tym prysznicem, na tej zasadzie. Mnie się to wydawało dziwne - mówi Kamil.
Miałem opuścić spodnie i dostałem. Byłem w pokoju z chłopakiem, który miał taki trening nocny w jeszcze bardziej zboczonej formie, bo miał się rozebrać do naga, miał wtedy zawiązane oczy i musiał przez cały czas być pod ścianą w przysiadzie. Wydawało mu się, że były robione zdjęcia. były podopieczny Roberta K.
Co na to szkoła?
Chociaż sprawa ujrzała światło dzienne już jesienią, trener nadal prowadził w tym roku zajęcia w jednej ze szkół podstawowych na terenie Łodzi. - Toczy się postępowanie wyjaśniające, czekamy na wynik. Sąd rozstrzygnie - ucina rozmowę dyrektorka SP nr 42 w Łodzi, Iwona Pabich. Zapewnia jednocześnie, że od trzech miesięcy trener nie prowadzi w jej placówce zajęć. Zapytani o Roberta K. przypadkowi pracownicy szkoły przedstawiają jednak zupełnie inną wersję. Dowiadujemy się, że był w szkole zaledwie kilka dni wcześniej. - Nie hospituję wieczornych zajęć, one są pozalekcyjne - nie traci rezonu dyrektorka, po czym kończy rozmowę.
Do emisji reportażu Robert K. występował, jako wiceprezes Polskiego Związku Muaythai. Reporterzy "UWAGI!" próbowali porozmawiać z nim na mistrzostwach Polski dzieci i kadetów. Na amatorskich nagraniach widać wyraźnie, że czynnie uczestniczył w zawodach. Kiedy na miejscu pojawił się reporter, Robert K. ukrył się w jednym z pomieszczeń klubu sportowego. Dostępu do niego bronili najbardziej oddani zawodnicy i asystenci. Jeden z nich argumentuje, że nie wierzy w relacje poszkodowanych chłopców, bo "zna pana K. 10 lat". - To dobry człowiek - zapewnia.
Trenera udało się spotkać przed łódzkim sądem, gdzie ruszył proces w sprawie o naruszenie nietykalności cielesnej dwóch braci. - Na prośbę adwokata mam nie udzielać żadnych wywiadów - powiedział tylko Robert K.
Ze względu na dobro dzieci proces został utajniony. Decyzją sądu ewentualne nowe sprawy będą rozpatrywane w osobnych postępowaniach, kiedy prokuratura zbierze materiał dowodowy. - Na rozprawie dowiedziałam się, że oprócz moich synów są jeszcze inne dzieci poszkodowane przez pana Roberta. Ile tych dzieci jest, tego nie wiem, ale wiem że rodzice się otworzyli i zaczęli mówić. A mnie nikt nie chciał uwierzyć - mówiła matka chłopców.
Autor: eos / Źródło: UWAGA! TVN
Źródło zdjęcia głównego: tvn24