- Nie znali kompletnie swoich praw, nie wiedzieli w jakim chrakterze są przesłuchiwani - mówiła na antenie TVN24 dziennikarka Małgorzata Telmińska o świadkach, którzy byli przesłuchiwani przez CBA i prokuraturę w sprawie dr. Mirosława G. I dodawała: - To były nocne przesłuchania rozpoczynające się nieraz o 22., a kończące nad ranem, wymuszanie zeznań, urządzenie pokoju przesłuchań na oddziale w szpitalu.
Telmińska powiedziała, że przesłuchiwane osoby, w większości osoby starsze, nie znały swoich praw, usłyszały, że jedynie, że chodzi o jakieś pieniądze, albo prezent, który wręczyli. Jednak to dla nich - jak podkreśliła - nic nie znaczyło.
- Do tamtej chwili nie mieli do czynienia z jakimikolwiek wyrokami, procesami, czy prawem karnym. Wielu z nich podkreślało na sali sądowej, że przez całe życie byli uczciwni, a tu na staraość coś takiego - powiedziała Telmińska. I dodała: - Dla wielu zarzuty korupcyjne to był jakiś absurd, bo uważali, że nigdy nie byli zamieszani w żadną sprawę korupcyjną.
Nocne przesłuchania
Telmińska podkreślała również, że w wielu przypadkach - choć nie zawsze - przesłuchania nie tylko podejrzanych, ale także zwykłych świadków odbywały się w porze nocnej. Ich godziny zapisane są w sądowych aktach - dochodziło do przypadków, że funkcjonariusze CBA zatrzymywali kogoś ok. 22, następnie przeprowadzali z rzędu dwa przesłuchania, po czym przewozili go do prokuratury, gdzie odbywało się kolejne.
"Jeśli panią zatrzymamy to mąż zostanie w szpitalu sam, inni już się przyznali" - mieli mówić funkcjonariusze do jednej z przesłuchiwanych kobiet.
Bez wiedzy o swoich prawach
Reporterka zwracała uwagę, że część personelu medycznego była przesłuchiwana przez kilka tygodni w prowizorycznie urządzonym przez CBA pokoju przesłuchań na oddziale szpitalnym.
W innym przypadku lekarkę zatrzymano podczas nocnego dyżuru, gdy była jedynym lekarzem na oddziale, na którym właśnie prowadzono reanimację. Przewieziono ją z innego miasta do Warszawy. Telmińska mówiła też, że przesłuchiwani twierdzili, że nie byli w jakikolwiek sposób pytani czy zgadzają się na nocne przesłuchanie. Większość z nich, jak twierdzą, nie była również informowana, jakie prawa im przysługują.
- Pamiętam tylko jedną jedyną osobę, to były lekarz, który zeznał, że funkcjonariusze CBA skontaktowali się z jego matką i poinformowali, że ma stawić się na przesłuchanie. Powiedział, że jeśli jeszcze raz zadzwonią, to chce, by przekazała by skontaktowali się z nim osobiście i zawiadomienie przesłali pisemnie. Większość osób było pytanych przez sąd, czy zdawali sobie sprawę z tego, w jakim charakterze są przesłuchiwani, czy znali swoje prawa. Odpowiadali "nie, absolutnie nie" – relacjonuje reporterka.
Dziennikarka przypomina sobie też zeznania jednej ze starszych kobiet, która przyznała przed sądem, że nie potrafiła odczytać spisanych ręcznie przez funkcjonariusza CBA zeznań. Miała też zapytać dlaczego w jej protokole są zostawione duże, niezapisane fragmenty. – Usłyszała ponoć, że "tak to ma wyglądać". No więc podpisała protokół i przestała się interesować sprawą – przypomina sobie reporterka.
Według jej relacji, wielu świadków swoje zeznania przed sądem rozpoczynało właśnie "skargi na działania funkcjonariuszy CBA". Żadna z nich nie zrobiła jednak tego wcześniej. – Świadkowie dopytywani później, dlaczego nie składali stosownych zażaleń, odpowiadali w większości, że mają dość tej sprawy, że nie chcą, by znów ciągnęło się to za nimi latami, że chcą zaoszczędzić nerwów sobie i swoim rodzinom – przytacza wypowiedzi świadków Telmińska.
Zbigniew Ziobro oraz Mariusz Kamiński stanowczo zaprzeczają zarzutom stawianym przez sędziego Tuleyę prokuraturze i CBA. Były szef CBA już zapowiedział, że złoży wniosek o postępowanie dyscyplinarne wobec Tulei.
NOTATKI DZIENNIKARKI TVN24 Z SALI SĄDOWEJ Świadek A.G., lat 67. Kobieta - zabrana z domu na przesłuchanie 10 lutego (zatrzymanie dr G. - 12 luty). Przesłuchiwana od 22 do 2 nad ranem. Bardzo się bała ("byłam przerażona"). Twierdzi, że CBA wymusiło na niej zeznania. Mówili "wszyscy się przyznali, to pani też powinna", "jeśli panią zatrzymamy, to mąż zostanie w szpitalu sam". Zabronili jej mówić komukolwiek o przesłuchaniu. Mąż zmarł 14 lutego (dzień konferencji CBA). Po jego śmierci zabrana do CBA na kolejne przesłuchanie - też w nocy. Iwona SZ., przesłuchiwana w ciągu dnia. Przyjechali po nią do pracy. Funkcjonariusz (mężczyzna) podczas przesłuchania w CBA wszedł z nią nawet do toalety, stał pod drzwiami. Słyszała, jak funkcjonariusz krzyczy na kogoś, kto chciał odwołać zeznania. Straszyli ją, że pójdzie "siedzieć". Przesłuchujący ją agenci mieli przy sobie wyeksponowaną broń. W CBA była przesłuchiwana od 10. do 15., potem przewieziono ją do prokuratury. Tam identyczne przesłuchanie i identyczne pytania. Nie pozwolono jej zadzwonić do rodziny i poinformować, co się dzieje i gdzie jest. Ewa K., zabrana o 23, przesłuchanie po północy. W czasie przesłuchania kilkakrotnie pytana o "kontakty fizyczne" z G. Czy były? Czy się "przytulał"? Czuła się upokorzona, bo mimo zaprzeczeń pytanie ponawiano. "Bałam się". Przesłuchanie zakończone o 2.20 nad ranem.
Świadek Lucjan K. 82 lata. Na sądową salę nie był w stanie wejść o własnych siłach. Wnosiła go wnuczka i straż sądowa. Przedwojenny inżynier, AKowiec, uczestnik Powstania Warszawskiego. Nie pamięta gdzie był przesłuchiwany, wozili go w różne miejsca, "stracił orientację we własnym mieście". Agenci pokazywali mu nagrania w laptopie, ale on nic nie widział bo ma uszkodzony po udarze nerw wzrokowy. Rozpłakał się w sądzie. W CBA grozili mu, że jak się nie przyzna, to zostanie zatrzymany na 48 godzin. "Straszyli mnie aresztem wydobywczym". Obiecali, ze jak podpisze że dał łapówkę, to go wypuszczą." Nie wiedziałem czy ja jeszcze wrócę do domu".
Oskarżona Anna M - wyjechała z mężem i dziećmi na ferie za granicę. Brat zadzwonił, że byli jacyś funkcjonariusze i o nią pytali. Poprosiła, żeby przekazał, że ona wraca 13 lutego z ferii, to się skontaktuje. Tuż po północy 13 lutego podjechała z męzem i dziećmi pod dom. Nagle włączyły się światła zaparkowanych obok ich domu samochodów. Z samochodów wybiegli zamaskowani ludzie z bronią. Krzyczeli, zeby wysiadała. Mąż zamknął dzrwi samochodu od środka, ona zaczęła dzwonić na policję. Dzieci płakały. Mysleli, że to napad. W końcu jeden z zamaskowanych wyciągnął jakąś legitymację i krzycząc, że jeśli sama nie wysiądzie, to ją na oczach dzieci sami wyciągną. Wysiadła, na oczach dzieci wepchnięto ją do innego samochodu i zabrano na całonocne przesłuchania.
Anna Z-M., lekarka, żona lekarza, córka lekarza. Dała dr G. pudełko na cygara (choć wiedziała, że nie pali). W dwóch ośrodkach kardiochirurgicznych odmówiono zoperowania ojca "bo nie rokuje", G. jako jedyny się podjął ("Ojciec żyje do dziś"). Zatrzymana w nocy, w trakcie pełnienia dyżuru na OIOM-ie, w trakcie reanimacji pacjentki. Trzech funkcjonariuszy CBA weszło w brudnych, zabłoconych butach na oddział i stało obok niej podczas reanimacji. Około północy dowieziona do Warszawy (150 km), zabroniono jej kontaktu z rodziną. Przesłuchiwana kilka godzin. Grożono jej 8 latami więzienia, mówiono: "nie wrócisz już do domu". W nocy funkcjonariusze CBA pojechali też do jej domu - nastoletni syn udawał, że go nie ma i nikogo nie wpuścił. CBA pojechało do jej rodziców - staruszków. Chciano zatrzymać matkę - zasłabła. Ojciec wezwał pogotowie. "Czułam się zastraszona, byłam przerażona". Funkcjonariusz podkreślił, żeby powiedziała, że dała prezent, bo oczekiwała lepszego traktowania ojca. Zaprzeczyła, bo pudełko dała po wyjściu ojca ze szpitala. Tej nocy była przesłuchiwana trzy razy - dwa razy w siedzibie CBA, raz w prokuraturze. Dostała zakaz opuszczania kraju i kazano jej meldować się dwa razy w miesiącu na policji. Przesłuchano ją kolejny raz - w prokuraturze. W sądzie płacze: "to niewiarygodne, to nie do pomyślenia". Edward B., pacjent operowany pięć dni przed zatrzymaniem G. "CBA wpadło na oddział z krzykiem, z bronią, w kominiarkach", zrobiło się straszne zamieszanie. "Przeżyłem szok, myślałem że to jakiś napad". Z powodu stresu zasłabł, miał migotanie komór. Pani K., starsza pani, żona pacjenta. Funcjonariusze CBA przyszli w nocy. Kazali jej się ubierać i iść na przesłuchanie. W domu był schorowany mąż i czteroletni wnuczek. Ugięły się pod nią nogi, nie była w stanie iść. Wzięli ją pod ręce. Spadły jej kapcie, ale nikt się nie zatrzymał, ciągnęła bosymi stopami po podłodze. Przerażeni sąsiedzi wyszli na klatkę schodową.
Autor: Małgorzata Telmińska / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24