O nim: "Jak trafi do celi, to diabeł z niego wyjdzie". O niej: "Żałuje tylko tego, że nie miała wtedy na sobie innego płaszcza". Ten, który został, będzie jednym z najważniejszych dowodów prokuratury przeciwko 18-latkom. O "satysfakcji z wykonanej roboty" Zuzanna M. i Kamil N. mówią policjantom już teraz. Ale czy kiedyś poznamy przyczyny mordu, który popełnili? Reportaż z Rakowisk.
Dom
Ci, którzy nie są tu u siebie, gubią się i głupieją. Do Rakowisk źle prowadzi GPS. Przy krzyżu w lewo i dalej prosto między polami, jakieś dwa kilometry. Wyjeżdża się przy domu, w którym gospodarz patrzy i liczy, ilu zgubiło się dzisiaj. Od niedzieli podobno tak rozjeździli drogę, że co drugi musi zawracać.
Rakowiska to kilka ulic. Domów kilkadziesiąt. Część bez ogrodzeń, część w budowie. Gdyby nie samochody z dziennikarzami, byłby spokój. I żałoba. Gospodarz - ten, co liczy - mówi, że żałoba po nie wiadomo kim, bo Jerzego i Agnieszki N. nikt właściwie nie znał. Z synem Kamilem przeprowadzili się tu z bloku w Białej Podlaskiej niecały rok temu.
Nie zapraszali na grilla i nie dostawali zaproszeń. Z sąsiadami byli tylko "na dzień dobry", więc za żałobą w Rakowiskach przyszła pokuta. - Że dziecko mamy w tym samym wieku. Że kostkę brukową będziemy kłaść u siebie, a oni już mieli. Że można było zapytać o numer do robotników, znaleźć temat do rozmowy raz i drugi. Pożyć jak sąsiad z sąsiadem - tyle było tej znajomości.
Od kiedy rozeszło się, że w nocy z 12 na 13 grudnia, gdy Kamil N. i Zuzanna M. realizowali plan zabójstwa, ktoś słyszał krzyk kobiety, ale go zignorował, pokuta jest większa. Dlatego w sąsiedzkich charakterystykach klisza goni kliszę: "uprzejmi i spokojni"; "ona często na spacerze ze spanielem - uśmiechnięta i uprzejma"; "on spokojny, zapracowany, chyba rodzinny"; "dom porządny, bez awantur".
U Zuzanny M. inaczej. Skromne mieszkanie w bloku, dom bez ojca. Psychiatrzy, którzy badali dziewczynę, stwierdzili jakiś czas temu, że w jej życiu "brakowało wzorców mężczyzny jako ojca i partnera matki", że mężczyzna ma dla niej "mniejsze znaczenie", "może być traktowany gorzej" i "musi zasłużyć na akceptację".
Badanie przeprowadzono na potrzeby śledztwa, w którym Zuzannie postawiono dwa zarzuty. Poważniejszy dotyczy doprowadzenia nieletniej poniżej 15. roku życia do obcowania płciowego. Akt oskarżenia w tej sprawie wpłynął do Sądu Rejonowego w Białej Podlaskiej w październiku. Niewielu o tym słyszało. Prokuratura uznała, że szkoła nie powinna się dowiadywać.
Początek tej historii to rok 2012. Według śledczych Zuzanna najpierw zaprzyjaźniła się, a później uwiodła młodszą koleżankę. Nie ukrywały swojej relacji, chwaliły się nią. Z akt sprawy wynika, że dziewczyna była pod wielkim wpływem Zuzanny. Zauważali to jej rodzice, od początku przeciwni tej znajomości. Kiedy postawili córce ultimatum, ta uciekła z domu. Wtedy jej matka opowiedziała o wszystkim policjantom.
Na rozmowę z nimi dziewczyna przyszła świetnie przygotowana. Miała instrukcję z wypisanymi artykułami z konstytucji, które gwarantują wolności obywatelskie. Instruować miała ją Zuzanna M. W liścikach przekazywanych przez znajomych pisała, by do niczego się nie przyznawała, a na wszystkie trudne pytania odpowiadała "nie wiem" i "nie pamiętam". Dziewczyna karnie wpisywała te uwagi do zeszytu - dzisiaj dowodu w sprawie.
W brudnopisach pisała też Zuzanna: o relacji z matką na przykład, że "zna osiem języków, ale żadnego do kontaktu z nią". - Dziwne. Tutaj ma opinię świetnego pedagoga, studenci lubią jej zajęcia, zaraża pasją - mówi jeden z profesorów Uniwersytetu Przyrodniczo-Humanistycznego w Siedlcach, gdzie Katarzyna M. wykłada historię. Jedna z sąsiadek: - Nie mogły się dogadać. Ale na świecie nie ma chyba języka Zuzy.
Klasa
W katolickim gimnazjum w Białej Podlaskiej Kamil i Zuzanna mieli łatwo. Według nauczycieli zdolni, inteligentni: średnia powyżej 5,0, w kieszeniach "złote pióra" prezydenta miasta. Dla kolegów i koleżanek też łatwi do lubienia: szły za nimi wyniki sportowe i "własny styl".
W liceach mogli przebierać. Wybrali "Kraszaka", czyli liceum im. J.I. Kraszewskiego - jedno z najlepszych w województwie i pierwsze w mieście. Przez trzy semestry byli daleko od siebie. - Zuzanna spotkała tu zdolniejszych. Braki zaczęła nadrabiać pogardą wobec innych. Rozkładała lekcje, podważała to, co mówili nauczyciele, stała się agresywna wobec nich i rówieśników - opowiada jeden z nauczycieli I LO.
Kamil wtopił się w tłum. Do drugiego semestru drugiej klasy wyniki miał przyzwoite. - Ale wtedy zbliżył się do Zuzanny, zaczął opuszczać zajęcia, a za tym przyszły gorsze wyniki w nauce - przyznaje dyrektor liceum Przemysław Olesiejuk.
W szkole nikt do końca nie wiedział, jaka relacja łączyła jego i ją. Dzisiaj zresztą też nikt nie jest pewny, czy był to związek chłopaka i dziewczyny, czy tylko świat wspólnych płyt, reżyserów i autorów.
- Kamil przed Zuzanną to taka "historia bez historii". Za dwa lata niewielu z nas potrafiłoby sobie przypomnieć, co to za uczeń. W szkolnych kronikach też nikt nie znalazłby jego nazwiska - przyznaje inny pedagog.
Wszystko zmieniło się kilka miesięcy temu. W wakacje Zuzanna przeniosła się do II LO im. E. Plater. Nie miała wyjścia, bo chociaż z "Kraszaka" nikt jej formalnie nie wyrzucał, to dla klasy była obca. Pod petycją, by ją gdzieś przenieść, podpisali się wszyscy koledzy i koleżanki. - Nie poddajemy się temu, czego chcą uczniowie. Rozmawialiśmy z Zuzanną i jej matką. Radziliśmy skorzystanie z pomocy poradni, do której dziewczyna nigdy nie trafiła. W pewnym momencie jednak matka po prostu przyszła po papiery dziewczyny - relacjonuje Olesiejuk.
W nowej klasie Zuzanny nie poznali. Małgorzata Kaczmarczyk, dyrektor II liceum, mówi, że gdyby dotrwała do końca semestru, to i tak pożegnałaby się ze szkołą, bo do niej po prostu nie chodziła. Zapewnia jednak, że innych problemów nie było, uczniowie się nie skarżyli. - Jeszcze przed tym, zanim do nas przyszła, wiedzieliśmy, kim jest. Zostaliśmy ostrzeżeni przez nauczycieli - mówi jednak jeden z tegorocznych maturzystów II LO.
Pokój dyrektora
Dyrektor Olesiejuk długo wylicza, co jego szkoła próbowała robić dla Zuzanny oraz dla tych, z którymi wchodziła w bliższe relacje. Gdy ktoś przez okno zobaczył, jak raz i drugi rozmawia z tą samą dziewczyną, kontaktował się z jej rodzicami. Uprzedzał, że z Zuzanną są problemy wychowawcze, że wagaruje, że może i potrafi uzależniać od siebie innych.
W gabinecie dyrektora pojawiała się też Katarzyna M. Ale kontakt z matką dziewczyny był trudny, ściana. - Słyszeliśmy od niej, że ma z córką partnerską relację - są przyjaciółkami, a my mamy się niczym nie przejmować - przyznaje jeden z pedagogów.
Po tym, jak Zuzanna odeszła ze szkoły, Kamil pozrywał resztkę kontaktów z otoczeniem. - Jego matka też długo nie wierzyła w to, co jej mówiliśmy - dodaje Olesiejuk.
Chłopak miał w tym semestrze być nieklasyfikowany z pięciu przedmiotów. Dyrekcja wysłała w tej sprawie list do rodziców. Wyszedł 12 grudnia. Wrócił kilka dni później, bo nie było już komu go odebrać.
Media
Kilka dni temu dyrektor Olesiejuk powiedział, że szkoła zrobiła w sprawie Zuzanny i Kamila więcej, niż mogła. - Cofnąłem te słowa, bo zawsze można trochę więcej. Wyszliśmy jednak na zewnątrz, a nasza rola nie skończyła się w tym przypadku tuż za ogrodzeniem - podkreśla.
Ale w I LO i tak mają żal. Przede wszystkim o to, że zamiast rozmawiać z innymi dziećmi, dyrekcja musi zajmować się głównie odpowiadaniem na pytania dziennikarzy i obroną szkoły. - Stało się to, co było w tej sytuacji najłatwiejsze: liceum zaczęło być przedstawiane jak śmieć, a my jak winni tej sytuacji - powtarzają nauczyciele.
Na korytarzach zaczęli mówić między sobą, że media zrobią teraz z Białej Podlaskiej drugi Sosnowiec po zabójstwie półrocznej Magdy. W czwartek za jednym z dziennikarzy, który czekał przed szkołą na uczniów z byłej klasy Zuzanny, ktoś krzyknął: "dostaliście na święta nową Katarzynę W.".
- Już w poniedziałek, gdy zobaczyłam, co się dzieje, zaczęłam się zastanawiać, kiedy przeczytam pierwszy tekst, w którym śródtytułami będą fragmenty wierszy Zuzanny. Teraz zastanawiam się, kiedy ktoś powie, że przecież to, co się stało, było w sumie oczywiste w świetle tego, że recytowała "Kwiaty zła" Baudelaire'a i lubiła dramaty Sarah Kane - dodaje nauczycielka z I LO.
Cmentarz
Na pogrzebie małżeństwa N. pojawiło się kilkaset osób. Większość nigdy ich nie poznała. Obok pododdziału Kompanii Reprezentacyjnej Straży Granicznej, w Komendzie Głównej której jednym z dyrektorów był Jerzy N., trzyosobowa delegacja uczniów III LO im. A. Mickiewicza trzymała sztandar. To tam języka rosyjskiego uczyła Agnieszka N.
Obok sztandaru przez dłuższą chwilę stały dwie inne osoby - ubrane jak do szkoły, z plecakami w ręku, przykuwały uwagę.
- Kamila nie znaliśmy, jej tym bardziej. I może właśnie dlatego, że nie zamieniliśmy ze sobą słowa, poczuliśmy, że powinniśmy tu przyjść.
O chłopaku szeptano więcej niż o Zuzannie. Na ogół to, co wypowiedzieć było najłatwiej, a więc na przykład, że zamiast iPhone'a 6 powinien był dostać kilka razy porządniejsze baty od ojca. Albo że jak trafi do celi, to diabeł z niego wyjdzie.
Pokój przesłuchań
Z pokoju przesłuchań, w którym opowiadał o zabójstwie, jeszcze nie wyszedł. Policjanci mówią nieoficjalnie, że po podejrzanym nie było widać cienia żalu ani skruchy. Opisują go jako "otumanionego" i "bezwolnego". Jeden z funkcjonariuszy: - Pytania wpadają do niego jak do studni. Dopiero po minucie, dwóch następuje jakaś reakcja.
Ożywia się, gdy zaczyna kreślić, jak razem z Zuzanną realizował plan zabójstwa. Kto dźgał i gryzł, a kto podcinał tętnicę. Ona nie mówi o morderstwie, mówi o "robocie". O "przygotowaniach do roboty" i "satysfakcjonującej robocie" - te słowa padają w protokole z jej przesłuchania kilka razy.
I jeszcze to, że "z każdym ciosem czuła się coraz bardziej podniecona, szczęśliwsza". Dlatego "się nie śpieszyli". Z domu zabrali jakiegoś laptopa, trochę drobiazgów - jak udawani złodzieje. Wyszli, zostawiając za sobą otwarte drzwi, jakby chcieli zaprosić do patrzenia. A widok był taki, że kilku policjantów potrzebowało pomocy psychologa.
- Jerzego N. wszyscy znaliśmy. Nim przeszedł do Straży Granicznej, pracował w dochodzeniówce. Kontaktu nie straciliśmy, bo prowadziliśmy razem sprawy dotyczące korupcji celników - wspomina oficer biorący udział w śledztwie. Młodsi koledzy nie dali rady.
Po "robocie" Zuzanna i Kamil pojechali do Krakowa. Po alibi i na promocję tomiku jej wierszy. Zawiozła ich tam para znajomych z Poznania. Wśród policjantów, którzy po nich jechali, byli ci z domu małżeństwa N. Myśleli, że łapią współsprawców. W drodze rozmawiali o samosądzie, o tym, czy będą w stanie się powstrzymać.
Po przesłuchaniach okazało się, że Linda M. i Marcin S. nie wiedzieli, po co do Rakowisk jadą Kamil i Zuzanna. O wszystkim nastolatkowie opowiedzieli im już w samochodzie, w drodze do Krakowa. - Kierowca wyjaśniał, że nie wierzył w to, co słyszy. My nie uwierzyliśmy jemu - relacjonuje nam funkcjonariusz.
Za milczenie oraz spalenie ubrań, w których Zuzanna i Kamil dokonali zabójstwa, dziewczyna obiecała kierowcy i jego koleżance 100 tys. złotych w gotówce. Prokurator postawił obojgu zarzut utrudniania postępowania karnego polegającego na zacieraniu śladów przestępstwa.
Dlaczego Kamil i Zuzanna zabili? Według prokuratorów małżeństwu N. przeszkadzała relacja ich syna z dziewczyną, a fascynacje filmami przemocy z czasem przerodziły się u 18-latków w konkretny plan działania. To wystarczyło. - Przyczyny tego mordu nigdy nie poznamy. Tkwi gdzieś głęboko w jednym i drugim człowieku - odpowiada jednak prof. Marek Konopczyński, pedagog resocjalizacyjny i rektor warszawskiej Wyższej Szkoły Nauk Społecznych.
Podczas przesłuchań Zuzanna raz wspomniała o żalu. W kontekście ubrań, które wybierali specjalnie na "robotę". Żałowała, że nie udało jej się znaleźć w sklepach przezroczystego płaszcza podobnego do tego, jaki nosił seryjny morderca, bohater filmu "American Psycho".
100 tys. zł obiecane znajomym z Poznania miała zgromadzić łatwo - za kolejne wiersze, które powstaną, gdy sprawa wyjdzie na jaw. W celi podobno pisze.
Autor: Łukasz Orłowski (l.orlowski@tvn.pl), Robert Zieliński (r.zielinski@tvn.pl) / Źródło: tvn24.pl