Maja Włoszczowska ma srebrny medal w kolarstwie górskim. Na olimpijskiej trasie najszybsza była Szwedka Jenny Rissved, której Polka długo dotrzymywała kroku.
Maja marzyła o złocie olimpijskim. W Pekinie było srebro, cztery lata później w Londynie jej zabrakło, bo przed igrzyskami mocno się poturbowała. Złamała kość stopy i olimpijskim starcie mogła zapomnieć. Zacisnęła zęby, plany odłożyła na przyszłość. Na Rio, na jeden z najważniejszych wyścigów w życiu. Trasy widziała trudniejsze. Ta w Brazylii była całkowicie sztuczna, specjalnie przygotowana na igrzyska. Z podjazdami, ze sporą liczbą gładkich odcinków, paroma technicznymi fragmentami i zjazdami. Bez ekstremalnych miejsc. W sumie sześć okrążeń, każde po niecałe 5 km. W sumie ponad 1,5 godziny morderczej jazdy.
Zostały dwie najmocniejsze
Faworytki? Oczywiście Włoszczowska i kilka innych zawodniczek. M.in. Jolanda Neff i Annika Langvad. Ta ostatnia prowadziła przez dwie pierwsze pętle, ale na jednym z podjazdów została dogoniona przez trzyosobową grupę pościgową - Maja, Neff i Jenny Rissved. Z czasem wyczerpały się baterie Neff, zaczęła się liczyć tylko dwójka. Albo Włoszczowska, albo Rissved.
Ostatnie okrążenie rozpoczęły równo, co do centymetra. Łeb w łeb. Ale na pierwszym podjeździe Szwedka odjechała. Jakby włączyła turbodoładowanie, odskoczyła na kilka, za chwilę kilkanaście metrów. Niestety, złoto uciekło.
Maja straciła do mistrzyni 37 sekund. Liczy się medal. Przed metą chwyciła biało-czerwoną flagę, była szczęśliwa. Po brąz sięgnęła Kanadyjka Catherine Pendrel.
To 11. medal dla Polski w igrzyskach w Rio de Janeiro, a trzeci srebrny.
Autor: twis / Źródło: sport.tvn24.pl