Gigant polskiej piosenki, satyry, kabaretu i felietonu śpiewanego, który sam wymyślił. Genialny tłumacz piosenek Jacques'a Brela. Dramaturg. Żywa legenda polskiej kultury, którą współtworzył przez 55 lat. Pierwsza myśl na wiadomość o jego śmierci: Wojciech Młynarski powiedziałby nam teraz zapewne "Róbmy swoje".
Jeremi Przybora zaliczał go do "trójcy wieszczów polskiej piosenki" - wraz z Agnieszką Osiecką i Jonaszem Koftą. Kiedy w 1977 r. w Opolu na słynnym koncercie "Nastroje - nas troje" pokazali swój dorobek, Przybora napisał: "trzyosobowe Imperium Polskiej Piosenki". On sam był zresztą czwartym, choć z innego pokolenia.
Z tego tercetu już tylko Wojciech Młynarski objaśniał nam liryczno-satyrycznie świat przez ostatnie dwie dekady. Od środy Imperium nie istnieje.
Agnieszka Osiecka mówiła o nim: "Młynarski to jest moja zwycięska konkurencja. Można powiedzieć, że wyhodowałam węża na własnej piersi: kiedy pracowałam w radiu, zjawił się któregoś dnia chudy ambitny chłopczyna i to ja sama, nie wiedząc, co czynię, nagrałam pierwszą piosenkę tego chłopczyny. Piosenki Młynarskiego różnią się od moich 'in plus' tym, że są porządnie porymowane, dowcipne i mają puentę" - pisała w "Fotonostalgii".
Utwory z genialną rymowaną puentą to był jego stempel.
Kupili i pokochali w Opolu
Debiut miał miejsce w 1963 r. na Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu, gdzie zaprezentowana została piosenka z jego tekstem - "Ludzie to kupią". Kupili i pokochali. Był wtedy studentem polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim i działał w warszawskim klubie Hybrydy jako jego współtwórca i wykonawca. Występował obok takich artystów, jak Jan Pietrzak czy Jonasz Kofta. Tam właśnie napisał swój pierwszy wielki przebój "Jesienny pan", który najpierw wykonywała Krystyna Konarska, jednak najbardziej pamiętamy z nieco późniejszego, pełnego nostalgii wykonania Hanny Banaszak.
Młynarski twierdził, że to Hybrydy nauczyły go posługiwania się metaforą i zakodowały przekonanie, że piosenka to magia. Choć proponowano mu asystenturę na polonistyce, wybrał scenę. Rozpoczął współpracę z kabaretami: U Lopka, Owca i przede wszystkim z kierowanym przez Edwarda Dziewońskiego słynnym Dudkiem. Mówił, że od początku ciągnęło go w stronę satyryczno-humorystyczną. - Starałem się, by tekst był dowcipny i dobrze 'trzymał się' melodii - tłumaczył.
Jego fenomen polegał na umiejętnym łączeniu lekkiej formy z obserwacjami z życia, satyrą i krytyką, ale także z uniwersalnymi prawdami. Do piosenki wprowadził też "element socjologicznej obserwacji". Jako pierwszy. Z czasem jego utwory nabrały ezopowego języka, bo władza zaostrzyła cenzurę i mówienie wprost o polskiej rzeczywistości stało się niemożliwe.
Poeta zaangażowany
Młynarski zostanie zapamiętany przede wszystkim dzięki nowej formie artystycznej, jaką sam stworzył - tzw. felietonom śpiewanym. Osiągnął w nich mistrzostwo. Gdy zaniósł pierwsze utwory do prof. Aleksandra Bardiniego, ten poradził mu, by pisał dalej, bo są świetne. Ale powiedział też, że "nie daj Boże", by sam śpiewał. Jednak wkrótce, gdy powstała "Niedziela na Głównym", Kazimierz Rudzki wydał mu inne - jak opowiadał - specjalne rozporządzenie. - Powiedział, bym takie "zaangażowane" teksty zawsze śpiewał sam - wspominał Młynarski.
Więc śpiewał. Fragmenty tych najsłynniejszych weszły na stałe do naszego języka. Doradzał w "Róbmy swoje" zdroworozsądkowe podejście do świata, kpił z bylejakości i lenistwa w "Przyjdzie walec i wyrówna". Wreszcie w "Co by tu jeszcze spieprzyć, panowie", szydził:
Faceci wokół się snują, co są już tacy, że czego dotkną, zaraz popsują. W domu czy w pracy gapią się w sufit, wodzą po gzymsie wzrokiem niemiłym. Na niskich czołach maluje im się straszny wysiłek, bo jedna myśl im chodzi po głowie, którą tak streszczę: "Co by tu jeszcze spieprzyć, panowie? Co by tu jeszcze?"
W 1968 r. Młynarski odwiedził Izrael. Śpiewał tam dla świeżo upieczonych emigrantów swoją poruszającą piosenkę "Tak jak malował pan Chagall" o zaginionym świecie polskich Żydów. Córki mówią, że do tego wspomnienia często wracał. Zawsze wzruszony.
W jednym z najbardziej znanym utworów "W Polskę idziemy" kpił z narodowej przywary rodaków - pijaństwa, niczym Ignacy Krasicki w "Satyrach". W tej piosence, w genialnym wykonaniu Wiesława Gołasa, zestawiał polską skłonność do wielkich słów z małością i słabostkami. Pokazywał przepaść między wyobrażeniami o nas samych a rzeczywistością. Obnażał hipokryzję.
W Polskę idziemy, drodzy panowie, W Polskę idziemy, Nim pierwsza seta zaszumi w głowie Do ludzi lgniemy. Słuchaj, rodaku, Cicho! Czerwone maki, serce, ojczyzna.
Adam Nowak, lider zespołu "Raz, dwa, trzy", gdy przed 10 laty nagrywał płytę z utworami Młynarskiego w nowych aranżacjach, tej piosenki nie odważył się zaśpiewać. Uznał, że ona do tego stopnia funkcjonuje jako całość - ze słowami Młynarskiego, muzyką Wasowskiego i w wykonaniu Gołasa, że "nie przyjmie się" w innym.
Jeszcze w zielone gramy
Podczas gdy Osiecka i Kofta upiększali szarą rzeczywistość, on ją objaśniał, kpiąc z niej. Nie był tego rodzaju romantykiem jak oni, bo liryzm zawsze dopełniał kpiną, często z samego siebie. Ale potrafił również wzruszyć. Tak po skamandrycku, zachwytem nad życiem, mimo że twardo stąpał po ziemi.
Kto nie zna takich utworów jak:"Jesteśmy na wczasach", "Żyj kolorowo", "Wszystko mi mówi, że ktoś mnie pokochał" czy "Jeszcze w zielone gramy", której to piosenki nie sposób nie skojarzyć z jednym z najbardziej charakterystycznych utworów skamandrytów: "Wiosna i wino" Kazimierza Wierzyńskiego.
W nostalgicznych "Truskawkach w Milanówku" Młynarski przywoływał swoje dzieciństwo.
Truskawki w Milanówku, tamten ganeczek w dzikim winie, te interludia na pianinie, to jeszcze mi się śni...
Truskawki w Milanówku, pogodny wuj reakcjonista, który "Brygadę pierwszą" świstał słuchając BBC...
Tak naprawdę nie było Milanówka tylko Komorów. Wojciech Młynarski pochodził z ziemiańskiej rodziny, a jego wujem był słynny kompozytor i dyrygent Emil Młynarski. Mama nieźle śpiewała, a ojciec grał na kilku instrumentach.
"Wytworne żarty od niechcenia", wieczory z poezją Norwida, Mickiewicza i Lechonia w salonie w Komorowie, dobre liceum, muzyka Chopina, nauka francuskiego i kindersztuba, której nauczony próżno oczekiwał potem od innych. Znamienne, że Młynarski, komentując rzeczywistość, nigdy nie popełnił żadnego tekstu koniunkturalnego, który po 1989 r. mogliby mu wytykać nadgorliwcy. Wśród ponad 2 tys. utworów nie ma takiego, w którym próbowałby przypodobać się peerelowskim władzom. Nigdy do PRL-u nie pasował.
Ktoś powiedział, że budował portret inteligenta-Stańczyka, i trudno o celniejsze określenie. W 1976 r. podpisał protest przeciwko planowanym zmianom w konstytucji i został objęty zakazem występów. Po wprowadzeniu stanu wojennego przyłączył się do bojkotu telewizji. Jego piosenki wydawało podziemne wydawnictwo NOW-a. W 1988 r. Młynarski otrzymał medal "Solidarności".
Ogromny dorobek pozostawił po sobie jako tłumacz. Jego przełożone z francuskiego piosenki Jacques'a Brela, wykonywane przez Michała Bajora czy Edytę Geppert, to arcydzieła sztuki translatorskiej. Wystarczy przywołać takie tytuły, jak "Nie opuszczaj mnie", "Ja wbity w kąt", "Amsterdam","Ogrzej mnie".
Tłumaczył również znakomicie utwory z języka rosyjskiego, m.in. Włodzimierza Wysockiego.
Na osobną uwagę zasługują libretta operowe jego pióra i genialne spektakle muzyczne poświęconym wybitnym artystom - choćby Brelowi czy Wysockiemu, ale także Hance Ordonównie i Marianowi Hemarowi, wystawiane w Teatrze Ateneum.
Róbmy swoje
Przez ostatnie półtora roku Wojciech Młynarski bardzo ciężko chorował. Jednak wcześniej co jakiś czas pojawiał się w "Szkle kontaktowym" - czytał tam swoje nowe, zwykle mocno kpiarskie wierszo-piosenki będące komentarzem do bieżącej sytuacji politycznej. Choćby "Krakowiaczka", niezwykle mocnego w swej wymowie, napisanego w trakcie wyborów parlamentarnych 2015 r., skupionego na języku kampanii wyborczej, zwłaszcza na haśle o "Polsce w ruinie".
W wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" przed dwoma laty mówił: "Napisałem taki utwór 'Polaków portret własny'. O malarzu, który namalował transformację, ale po 25 latach doszedł do wniosku, że trzeba ten obraz trochę przemalować. Bo on namalował zbiorową mądrość, a widzi, że teraz musi ją zastąpić zbiorową głupotą".
Najsłynniejszą piosenką-kupletem Młynarskiego pozostaje jednak napisana w 1983 r. "Róbmy swoje". Sam autor wielokrotnie opowiadał anegdotę z nim związaną. Utwór natychmiast po ukazaniu się zdjęła cenzura. Młynarski poszedł więc interweniować. Wysoko postawiony prominent powiedział mu wtedy, że piosenka namawia... do zmiany ustroju! Zapytał: "Ale gdzie to jest napisane?". W odpowiedzi usłyszał: "Jeżeli Polacy mówią 'róbmy swoje', to znaczy, że chcą zmienić ustrój".
Często podkreślał, że najważniejszy w tej piosence jest spostrzeżenie, że "niejedną jeszcze paranoję przetrzymać przyjdzie, robiąc swoje". Postulat zdrowego rozsądku.
Róbmy swoje, Pewne jest to jedno, że Róbmy swoje, Póki jeszcze ciut się chce, I zamiast minę mieć ponurą Skromniutko ot, z Ameryk którą - odkryjmy Róbmy swoje, Może to coś da? Kto wie?...
Autor: Justyna Kobus//rzw/jb / Źródło: tvn24.pl