W piątek przed wrocławskim sądem rozpoczęły się mowy końcowe w procesie bombera, który w maju ubiegłego roku pozostawił ładunek wybuchowy w autobusie komunikacji miejskiej. Prokuratura chce, by Paweł R. spędził w więzieniu 25 lat.
Prokurator Tomasz Krzesiewicz podczas mowy końcowej podkreślił, że czyn, którego dopuścił się R. był "bardzo dobrze zaplanowanym zamachem terrorystycznym nastawionym na zabicie wielu osób". - Gdyby do eksplozji ładunku doszło, w autobusie zginęłoby wielu ludzi - powiedział oskarżyciel publiczny. I dodał: całość materiału dowodowego i to wszystko, co zrobił sprawca jednoznacznie wskazuje, że chciał dokonać tego czynu. - W mojej ocenie jego wyjaśnienia, ta linia obrony, nie są wiarygodne. Nie mogą za takie być uznane w konfrontacji z materiałem dowodowym - podkreślił prokurator.
Pytany o to dlaczego oskarżyciel publiczny nie wnioskował o wymierzenie Pawłowi R. dożywocia wyjaśnił, że okolicznością łagodzącą jest młody wiek oskarżonego i jego ograniczona poczytalność w momencie popełnienia czynu.
Do mowy końcowej prokuratora odnieśli się obrońcy mężczyzny. - Prokurator używał bardzo mocnych słów. Mówił o "żelaznych dowodach", "jednoznacznie", "kategorycznie". Odniosłem wrażenie, że uczestniczyłem w zupełnie innym procesie - komentował mecenas Paweł Wójcik.
Podczas mowy końcowej prokurator zaprezentował nagrania z eksperymentu procesowego, który przeprowadzono w październiku 2016 roku. Wówczas śledczy sprawdzali, jakie zniszczenia mógłby spowodować ładunek, który w autobusie pozostawił ówczesny student chemii. Na nagraniach widać moment eksplozji, ogień i wybuchające okna. Zaprezentowano też nagranie z wnętrza pojazdu.
Mowę końcową obrony zaplanowano na 23 października.
Żądanie złota...
19 maja 2016 roku przed godziną 6.00 rano Paweł R. zadzwonił na numer 112. Odtworzył z dyktafonu przygotowane przez siebie nagranie. Operator usłyszał w słuchawce groźbę eksplozji czterech ładunków wybuchowych skonstruowanych przez dzwoniącego. Za rozbrojenie każdej z bomb R. zażądał po 30 kilogramów złota. Wskazał miejsce, w którym służby miały zostawić sztabki. To właśnie wtedy groził, że w przypadku niespełnienia żądania do południa "zrobi z Wrocławia drugą Brukselę".
... i ładunek w autobusie
Kilka godzin później wyszedł ze swojego mieszkania. W ręce miał żółtą reklamówkę, w której ukrył skonstruowany przez siebie ładunek. Mężczyznę, idącego z charakterystyczną torbą, nagrały kamery monitoringu. Na przystanku przy ul. Klimasa wsiadł do autobusu linii 145. Nie siadał. Stanął naprzeciwko drzwi. Reklamówkę położył na podłodze, tuż obok wózka, w którym siedział 3-letni chłopiec, w pobliżu była też 9-miesięczna dziewczynka.
Mężczyzna wysiadł z autobusu na przystanku Dworzec Główny. Reklamówka z bombą została w autobusie. Porzucony bagaż zaniepokoił jedną z pasażerek, która o sprawie powiadomiła kierowcę. Kierowca zatrzymał autobus i wyniósł torbę na przystanek przy skrzyżowaniu ulic Dworcowej i Kościuszki. Ponad dwie minuty później doszło do eksplozji. W jej wyniku ranna została, przechodząca obok, starsza kobieta. W tym czasie R. był już w drodze do swojego mieszkania.
Przez kolejnych pięć dni służby szukały mężczyzny. Został zatrzymany w swoim rodzinnym domu w Szprotawie (woj. lubuskie).
Podejrzany o terroryzm
R. usłyszał zarzut popełnienia przestępstwa o charakterze terrorystycznym, usiłowania zabójstwa wielu osób przy użyciu materiałów wybuchowych i zarzut spowodowania zdarzenia, które zagrażało życiu i zdrowiu wielu osób. Później usłyszał kolejny zarzut: usiłowania wymuszenia rozbójniczego. Ten związany był z ultimatum, które zdaniem śledczych, R. przedstawił służbom.
Początkowo mężczyzna przyznał się do winy. Jednak później, przed sądem, wszystkiemu zaprzeczył. Mówił: "nie jestem żadnym terrorystą". Przyznał się natomiast do tego, że kupił szybkowar i dwa telefony. Przyznał się też do zadzwonienia na numer 112 i odtworzenia komunikatu z żądaniem złota. Przed sądem przyznał się do zostawienia ładunku wybuchowego w autobusie komunikacji miejskiej.
Poczytalny, ale...
Biegli sprawdzili, czy Paweł R. był poczytalny. Okazało się, że tak, jednak wskazali, że w czasie popełnienia zarzucanych mu czynów "miał w znacznym stopniu ograniczoną zdolność do rozpoznania ich znaczenia i ograniczoną zdolność pokierowania swoim postępowaniem".
To oznacza, że Paweł R. może odpowiadać za swoje czyny. - Zgodnie z przepisami w przypadku ograniczonej poczytalności sąd nie musi, ale może zastosować nadzwyczajne złagodzenie kary - wyjaśniał w grudniu 2016 roku prokurator. Gdyby sąd zdecydował się na takie rozwiązanie, studentowi chemii groziłoby nie dożywocie, ale kara od 4 do 11 lat i 11 miesięcy pozbawienia wolności. Czytaj więcej
Autor: tam/gp / Źródło: PAP, TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Wrocław | D. Rudnicki