Gdyby kierowcy przestrzegali przepisów, prawdopodobnie nie byłyby konieczne. Nieestetyczne, siermiężne przeszkody skutecznie uniemożliwiają jednak zastawianie chodników przez samochody. - To jest najgorsze z możliwych, ale też skuteczne rozwiązanie – komentuje przedstawiciel miejskich drogowców.
Żoliborz. Ulica Kłodawska, na tyłach Hali Marymonckiej. Wąski chodnik szczelnie otoczony biało-czerwonymi słupkami. Wzdłuż niego po obu stronach zaparkowane samochody. A w oddali widać parking P&R Marymont. Zdjęcie pokazujące opisywaną sytuację udostępnił na Twitterze rzecznik Zarządu Dróg Miejskich Jakub Dybalski. "Gdzie indziej to zdjęcie byłoby memem, w stylu ‘stu lat planowania’. Trzeba być znad Wisły, by mieć świadomość, że gdyby nie te komiczne słupki, chodnika by nie było. I to smutne, zwłaszcza gdy dwoimy się i troimy, by zastępować je np. zielenią, której trzeba jednak dać urosnąć" – napisał Dybalski.
- Choć nie jest to ulica, którą zarządza ZDM, zdjęcie miało pokazać pewną patologię. W wielu innych krajach byłoby to śmieszne. Ale u nas ma się świadomość, że ta pani idzie tamtędy, dzięki temu, że zamontowano słupki. Aby uniemożliwić zastawianie chodników, na zarządzanych przez ZDM ulicach stawiamy słupki tzw. "syrenki". To nie jest tak, że my lubimy je stawiać. To jest najgorsze z możliwych, ale jednak skuteczne rozwiązanie. Chcielibyśmy, żeby było ich jak najmniej, ale czasami po prostu nie mamy innego wyjścia – przyznaje w rozmowie z tvnwarszawa.pl Dybalski.
Notorycznie zastawiane przez kierowców chodniki to problem nie tylko Warszawy. Przepisy prawa o ruchu drogowym zezwalają na parkowanie na chodnikach w określonych sytuacjach: gdy nie ma innego wyznaczonego miejsca parkingowego, po zaparkowaniu musi pozostać minimum półtora metra szerokości chodnika dla pieszych, wreszcie nie można parkować w pobliżu przejść dla pieszych i skrzyżowań. - Gdyby kierowcy przestrzegali tych przepisów, parkowanie byłoby uporządkowane. Ale wszyscy wiemy, jak sytuacja wygląda. Jest też duży kłopot z egzekucją przepisów. Zgłoszeń jest tak dużo, że straż miejska nie jest w stanie wszystkiego obsłużyć – mówi rzecznik ZDM.
656 zgłoszeń jednego dnia
Pod wpisem Dybalskiego pojawiły się komentarze sugerujące, że gdyby straż miejska pracowała bardziej efektywnie, słupki nie byłyby potrzebne. Poprosiliśmy straż miejską o garść statystyk, ile zgłoszeń dotyczących nielegalnego parkowania otrzymują dziennie, a ile są w stanie zrealizować. - Z przykładowych danych zebranych z dnia 1 marca wynika, że wpłynęło 656 zgłoszeń, z czego zrealizowano 579. Ale nie oznacza to, że te zgłoszenia nie zostaną zrealizowane. Część tych zgłoszeń jest odkładana na przykład do następnego dnia. Wszystko zależy od tego, jakimi siłami danego dnia dysponujemy – tłumaczy Sławomir Smyk z referatu prasowego stołecznej straży miejskiej.
Warto tu podkreślić, że część strażników została oddelegowana do pomocy policji w zakresie działań związanych z kontrolą przestrzegania obostrzeń epidemicznych. - Zarządzenie wojewody w tym zakresie się nie zmieniło. Nadal musimy w tym zakresie współpracować z policją. To jest dyslokowanie funkcjonariuszy, którzy jeżdżą do poszczególnych komend rejonowych policji. Są oni wyłączeni z naszych działań ustawowych – przyznał Smyk.
Z podsumowania rocznego wynika, że w 2020 roku do straży miejskiej wpłynęły 214 862 zgłoszenia dotyczące niestosowania się do przepisów ruchu drogowego. Średnio jest to około 588 zgłoszeń dziennie, co stanowi blisko 50 procent wszystkich zgłoszeń.
Są też inne sposoby
Dybalski podkreśla, że dla samych drogowców problem parkowania na chodnikach generuje sporo dodatkowych kosztów. - Chodnik nie jest przystosowany do tego, żeby jeździły po nim auta. Po kilku latach taki chodnik, na którym stawiane są samochody, musi być remontowany. Jak się spaceruje po centrum Warszawy, doskonale widać, które miejsca okupują kierowcy, widać te zapadnięte chodniki – tłumaczy Dybalski.
Często ofiarami kierowców łamiących przepisy są nie tylko chodniki, ale również miejska zieleń. Po zimie, kiedy już stopnieje śnieg, na przykłady rozjeżdżonych trawników można natknąć się co chwilę. Rok temu funkcjonariusze straży miejskiej odnotowali w sumie 14 030 zdarzeń związanych z rozjeżdżaniem miejskich terenów zielonych.
Przedstawiciel ZDM podkreśla, że miasto stara się walczyć z nielegalnym parkowaniem nie tylko poprzez słupki. - Tam, gdzie to możliwe, staramy się zasadzić żywopłot, tak jak na Francuskiej. Czasami rolę słupków mogą pełnić stojaki rowerowe. W ramach zmian w alei Jana Pawła II postawiliśmy ich tam ponad setkę – mówi Dybalski.
Dodaje, że ZDM otrzymuje dużo uwag, że zabiera ludziom miejsca parkingowe. - Kilka dni temu zakończyliśmy instalowanie azylów przy przejściach dla pieszych w okolicy skrzyżowania Rakowieckiej z Kielecką. W audycie oba przejścia zostały określone jako niebezpieczne. Postawiliśmy tam wyspy, które uniemożliwiają parkowanie, ale tylko w strefie 10 metrów od przejścia. Jeśli działamy w takich miejscach, to oznacza, że likwidujemy miejsca, które były nielegalne – tłumaczy Dybalski. - Mnóstwo jest takich miejsc w Warszawie, gdzie kierowcy przyzwyczaili się, że od lat tam stają, a nie powinni. Tu nie chodzi tylko o bezpieczeństwo, oni też po prostu niszczą infrastrukturę – dodaje.
Odstępstwem od słupków jest również przenoszenie parkowania z chodnika na jezdnię. - To rozwiązanie, które pozwala chronić chodnik, można zatrzymać miejsca parkingowe w odpowiedniej odległości od przejścia dla pieszych. Tak będzie między innymi na Sokratesa – mówi Dybalski. - To jest kierunek, w którym chcemy iść. Krok po kroku zmieniać w ten sposób kolejne ulice – dodaje nasz rozmówca.
Źródło: tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: Artur Węgrzynowicz/tvnwarszawa.pl