Śnieg stopniał i odsłonił rozjeżdżane trawniki. Ile kosztuje ich odtworzenie?

Rozjeżdżony trawnik przy Grochowskiej
20210225_094114
Źródło: Tomasz Zieliński / tvnwarszawa.pl
Topniejący śnieg obnażył, do czego prowadzi nielegalne parkowanie na trawnikach. Rozmoknięte pobocza pełne są kolein. Miejsca, w których wkrótce powinny zakwitnąć rośliny, zmieniają się w błotniste kałuże. Zniszczenia same nie znikną, a ich naprawą będzie musiał zająć się Zarząd Zieleni. Tymczasem z danych ratusza wynika, że ilość zarejestrowanych w stolicy aut przekroczyła liczbę mieszkańców.

Na przykłady rozjeżdżonych trawników można natknąć się co chwilę. Wielu z nas wystarczyłoby zapewne wyjrzenie przez okno, żeby wskazać auto nielegalnie zaparkowane na zielonym poboczu. Ślady opon wgniecione w rozmokłe podłoże nasi reporterzy znaleźli przy Bulwarze Flotylli Pińskiej czy przy ulicy Langego na Mokotowie. Problem można też dostrzec w miejscach, gdzie teoretycznie kierowcy mogliby skorzystać z wyznaczonych miejsc postojowych. W środę po południu wzdłuż wjazdu na parking przy Torwarze (od strony Wisłostrady) stał sznur aut. Jedne o trawnik zahaczyły częściowo, parkując przy okazji na krawężniku, inne pozostawiono po prostu na pasie zieleni.

Przez roztopy widać też, co zrobił jeden z kierowców przy Grochowskiej 180. Szeroki pas zieleni przecinają dwie głębokie koleiny. Ktoś najwyraźniej postanowił skorzystać z niego, by dojechać pod drzwi lokali usługowych.

Ślady opon nie znikną same, gdy gleba przestanie być namoknięta. Wjeżdżanie na pasy zieleni prowadzi do rozrywania darni i ubijania gleby, a w efekcie kończy się powstawaniem klepisk. Szkodzi też krzewom i drzewom. Zarząd Zieleni tłumaczy, że w mieście szczególnie narażone na obumieranie są właśnie te posadzone wzdłuż ulic. Najbardziej cierpią na tym młode drzewa, które nie zdążyły jeszcze przystosować się do nowych warunków i rozwinąć systemu korzeniowego.

- Ubicie gleby powodowane naciskiem opon samochodowych lub silnie natężonym ruchem pieszym, niszczy strukturę gleby, pozbawia tlenu i uniemożliwia właściwe jej nawodnienie. Deficyt wody i tlenu w glebie powoduje zamieranie korzeni. Parcie korzeniowe drzew zmniejsza się, górne partie korony przestają być nawadniane i powstaje tak zwany suchoczub. W mieście bardzo często dochodzi także do niszczenia drzew poprzez obdarcie korowiny. Nawet delikatne uderzenie rowerem lub samochodem w pień młodego drzewa może skutkować zamarciem żywych komórek pnia, co odbija się na jego korzeniach i koronie – wyjaśnia Anna Stopińska, rzeczniczka Zarządu Zieleni.

OGLĄDAJ TVN24 W INTERNECIE W TVN24 GO

Posadzenie nowego drzewa kosztuje nawet kilka tysięcy złotych

Miejscy ogrodnicy starają się zabezpieczać korzenie drzew przed rozjeżdżaniem, montując wyższe krawężniki, sadząc żywopłoty czy układając kłody drewna w wybranych miejscach. Ale ustawianie takich barier nie jest możliwe przy każdym trawniku. Stopińska opisuje, że co roku do Zarządu Zieleni dociera wiele zgłoszeń dotyczących niszczenia zieleni. Skalę tego zjawiska urzędnicy określają jako naprawdę dużą. Mieszkańcy zgłaszają takie sytuacje przez media społecznościowe, Miejskie Centrum Kontaktu 19115 albo bezpośrednio do ZZW.

Przywrócenie pasów zieleni do stanu pierwotnego wymaga pracy i pieniędzy. W przypadku ulic, które niedawno przeszły przebudowę lub remont, a ich elementem była też aranżacja zieleni, przez pierwsze dwa, trzy lata naprawą będzie zajmował się w ramach gwarancji wykonawca. - Odpowiada za to, by po tym okresie gwarancji zieleń była w takim stanie, jaki zamawialiśmy. I to dotyczy zarówno zniszczeń związanych z brakiem opieki, jak i mechanicznych. Po okresie gwarancji zieleń trafia pod opiekę Zarządu Zieleni – opisuje Jakub Dybalski, rzecznik Zarządu Dróg Miejskich.

Koszty odtwarzania poboczy dróg mogą z pozoru wydawać się niewielkie. Urządzenie metra kwadratowego trawnika kosztuje średnio 22 złote - tak wynika z danych przekazanych nam przez Zarząd Zieleni. Warto jednak wziąć pod uwagę, ile hektarów zieleni może wymagać interwencji po jednej zimie. Do tego dochodzić mogą koszty związane z nasadzeniami innych roślin, które zostały zdewastowane. Założenie kwietnika wyceniane jest na 350 złotych za metr kwadratowy. Za posadzenie krzewu liściastego płaci się średnio 100 złotych. Najdroższe są drzewa - cena posadzenia jednego waha się między 1100 a 4300 złotych i zależy od obwodu pnia.

Stołeczni drogowcy w ubiegłym roku przeprowadzili metamorfozę Francuskiej. Pozbyli się części płyt chodnikowych, a w ich miejscu pojawiło się więcej roślin. Teraz przyznają, że zdarza im się otrzymywać sygnały od mieszkańców o parkowaniu na zazielenionych obszarach. - Mam nadzieję, że wiosną problem sam się rozwiąże, gdy rozrosną się tam krzewy. Tu trzeba zaznaczyć, że hasła: "drogowcy sadzą zieleń, zabierając miejsca parkingowe", "ja tu zawsze parkowałem, a teraz jest trawnik" nie mają sensu, bo rozpłytowanie pod zieleń robimy w przeważającej liczbie przypadków tam, gdzie parkowanie było nielegalne, czyli na przykład przy przejściach dla pieszych, czy skrzyżowaniach – zaznacza rzecznik ZDM.

Ponad 14 tysięcy interwencji w związku z rozjeżdżaniem zieleni

- Z uporem maniaka będę podkreślał: jeśli ktoś widzi takie przypadki, to trzeba informować straż miejską, albo bezpośrednio, albo przez 19115. Oni naprawdę te zgłoszenia odbierają i interweniują. A jak dostaną zdjęcie z widocznym numerem rejestracyjnym i wyraźnie widocznym przewinieniem i miejscem tego przewinienia, to jest to podstawa do działania – przekonuje Dybalski.

Problemem jest jednak to, że choć kierowca może zapłacić za zniszczenie trawnika, to jego auta nikt za niego nie zabierze. Może więc ono na długo zalec na poboczu, jeśli właściciel stwierdzi, że mandaty mu niestraszne. Strażnicy tłumaczą, że samochód może zostać odholowany na koszt właściciela tylko wtedy, gdy jego kierowca narusza Kodeks drogowy, są to więc sytuacje, gdy na przykład blokuje jezdnię lub stoi na przejściu dla pieszych (w ubiegłym roku usunięcie takich pojazdów zlecono 12 355 razy).

"Natomiast czyn polegający na pozostawieniu pojazdu na zieleni, czyli niszczenie zieleni nie leży w tej kategorii wykroczeń, więc w tym przypadku nie można zastosować art. 130a ust. 1 pkt 1 Ustawy prawo o ruchu drogowym. W związku z tym strażnicy miejscy podejmują działania na podstawie art. 144 Kodeksu wykroczeń. Niemniej procedura wykonywanych czynności jest podobna jak przy wykroczeniach drogowych. W chwili ujawnienia pojazdu pozostawionego na zieleni (pod nieobecność kierującego pojazdem) strażnicy wykonują tak zwaną procedurę "foto", a więc wszczynają czynności zmierzające do ukarania sprawcy wykroczenia. Natomiast w chwili, kiedy sprawca jest na miejscu, funkcjonariusze podejmują zdecydowane działania zmierzające do zakończenia interwencji na miejscu" – informuje referat prasowy straży miejskiej.

Rok temu funkcjonariusze odnotowali w sumie 14 030 zdarzeń związanych z rozjeżdżaniem miejskich terenów zielonych. Najwięcej razy interweniowali na Mokotowie i Woli (odpowiednio: 1999 i 1903 zdarzenia), najmniej - w Rembertowie i Wesołej (odpowiednio: 89 i 54 zdarzenia). "Wynikiem działań strażników było nałożenie ponad 5000 mandatów karnych, sporządzenie ponad 500 wniosków do sądu o ukaranie oraz zastosowanie ponad 2500 środków oddziaływania" – przekazują.

"Mieszkańcy coraz głośniej dopominają się kresu parkingowej samowolki"

- Nielegalne parkowanie to w Warszawie plaga. Statystycznie co dwie minuty mieszkańcy zgłaszają nieprawidłowo zaparkowane samochody (tak wynika z danych ratusza - red.). Szczególnie po roztopach widać, że to niewiele daje. Bo nie może dawać. Straż Miejska jest w Warszawie skrajnie niedofinansowana i trzeba powiedzieć wprost - jest to decyzja polityczna. W 2020 roku było w straży miejskiej 200 wakatów. Samo dofinansowanie jednak nie wystarczy, musi się też zmienić mentalność strażników, którzy muszą bezwzględnie stać po stronie prawa, a nie kierowców – komentuje Marta Marczak, rzeczniczka stowarzyszenia Miasto Jest Nasze.

- Za zniszczoną zieleń, chodniki, rozjechane aleje parkowe płacimy wszyscy i mieszkańcy coraz głośniej dopominają się kresu parkingowej samowolki. Mamy nadzieję, że ratusz w końcu posłucha głosu warszawiaków – dodaje.

"W Warszawie mamy 800 samochodów osobowych na 1000 mieszkańców"

- Rozjeżdżone trawniki w całym mieście to bezpośredni skutek tego, co można wyczytać z odpowiedzi na moją interpelację: w Warszawie jest tyle samochodów, że one po prostu już się nie mieszczą. Miasto nie jest z gumy, a przestrzeni nie da się rozciągać w nieskończoność – mówi Marek Szolc, przewodniczący komisji ochrony środowiska w Radzie Warszawy.

Radny zapytał ostatnio władze miasta o liczbę pojazdów zarejestrowanych w stolicy. Z danych przedstawionych przez sekretarza miasta Marcina Wojdata wynika, że do 31 grudnia 2019 roku w Warszawie zarejestrowano 1 610 052 pojazdy, pośród których 1 246 771 było samochodami osobowymi, a 2 524 miały napęd elektryczny. Z końcem ubiegłego roku stan wynosił 1 935 059 zarejestrowanych w stolicy pojazdów, przy czym 1 499 899 to auta osobowe, a 4 269 to pojazdy z napędem elektrycznym.

- Te miliony aut zarejestrowanych w Warszawie i tych, które codziennie do niej wjeżdżają przyczyniają się nie tylko do tego, że przestrzeń jest niszczona, ale jest też nieprzyjazna – osoby starsze, niepełnosprawne, rodzice z wózkami nie są w stanie przejść normalnie chodnikiem, bo jakiś jegomość zatarasował go swoim autem – zaznacza Szolc.

Radny prosił jeszcze o wskazanie, ile pośród zarejestrowanych w stolicy aut należy do osób prywatnych, ale ratusz odpowiedział, że takie dane nie są gromadzone. Trudno więc określić, jaki procent samochodów z warszawskimi rejestracjami zostało zarejestrowanych na klientów instytucjonalnych albo firmy leasingowe, które z racji lokalizacji siedziby zgłaszają się do warszawskich wydziałów komunikacji, ale ich pojazdy mogą być wykorzystywane w całym kraju. A to – zdaniem komentujących post Szolca na Twitterze – zaburza obiektywność danych ratusza, bo część tych samochodów nie jeździ realnie po stolicy.

- Dokładnie tak samo bagatelizowano problem, gdy dobijaliśmy najpierw do miliona, a potem do półtora miliona zarejestrowanych aut. Jeżeli ten trend się utrzyma w przyszłym roku, będziemy mieli grubo ponad dwa miliony. Każdy widzi, jak zatłoczonym miastem jest Warszawa, jest też jednym z najbardziej zakorkowanych miast w Europie. Niesamowite jest to, że dzieje się tak, podczas gdy większość podróży w mieście odbywa się komunikacją zbiorową i mamy naprawdę dobry system transportu publicznego. To jest absurd, ale mniejsza część warszawianek i warszawiaków, którzy regularnie podróżują samochodami generuje proporcjonalnie większe zatłoczenie – twierdzi Szolc.

Argumentuje też, że po mieście jeździ wiele aut na rejestracjach z innych miast, a w dodatku codziennie do stolicy wjeżdża pół miliona pojazdów spoza aglomeracji. - W Warszawie mamy 800 samochodów osobowych na 1000 mieszkańców - wliczając w to niemowlęta i seniorów. W Berlinie to 250, a w Kopenhadze jeszcze mniej, w Paryżu około 300. To przytłaczająca różnica – podkreśla radny.

Jak rozwiązać ten problem? Zdaniem radnego konieczne są działania na trzech płaszczyznach. Po pierwsze - ogromną rolę do odegrania ma miasto - poprzez rozszerzanie strefy płatnego parkowania i podnoszenie opłat, by wjazd autem do centrum nie był opłacalny, tworzenie stref czystego transportu, do których nie mogą wjeżdżać stare auta przekraczające normy emisji spalin i inwestycje w komunikację zbiorową. Po drugie - potrzeba zmian w świadomości i odpowiedzi na pytanie, czy samochód jest nam niezbędny do funkcjonowania w mieście i jego utrzymanie jest opłacalne. Po trzecie - konieczna jest inicjatywa ze strony rządu.

- To rząd odpowiada za kształtowanie polityki, w wyniku której Polska jest "złomowiskiem Europy" i skupuje masowo zdezelowane auta z Zachodu. Samochód stał się dobrem wyjątkowo dostępnym, a rząd pozwala, by zalewały nas stare auta. Jednocześnie nie robi absolutnie nic z wykluczeniem transportowym. Zgodnie z badaniami połowa Polek i Polaków nie ma dostępu do żadnego transportu publicznego. Nie dziwi więc, dlaczego tyle osób musi korzystać z aut osobowych. Rząd powinien odbudować PKS, odbudować koleje. Obiecywał to, ale nie zrobił absolutnie nic. Efekt jest taki, że Warszawa i wiele polskich miast dławi się w korkach, bo wystarczy wyjechać parę kilometrów poza ich granice i nagle okazuje się, że jedynym środkiem transportu, na którym można polegać jest własne auto – podsumowuje Szolc.

Czytaj także: