"Jak z horroru", "jak po wojnie atomowej". Klinika Dermatologii odstrasza pacjentów

Zły stan budynku Kliniki Dermatologii i Wenerologii
Pacjenci skarżą się na zły stan budynku Kliniki Dermatologii i Wenerologii
Źródło: Mateusz Szmelter / tvnwarszawa.pl
Przetrwał wojnę bez uszczerbku, za to dziś wygląda tak, jakby okupacja dopiero co się skończyła. Trudno uwierzyć, że leczeni są tu pacjenci, bo na pierwszy rzut oka wygląda na opuszczoną. Klinika Dermatologii i Wenerologii przy Koszykowej sypie się nie tylko z zewnątrz. Remont? Nie ma go nawet w planach.

W internetowych opiniach o Klinice Dermatologii i Wenerologii (Szpital Kliniczny Dzieciątka Jezus) przy Koszykowej 82a, na pograniczu Śródmieścia i Ochoty nie da się znaleźć złego słowa o personelu medycznym. Pacjenci mówią o wyspecjalizowanym zespole. Pielęgniarki zawsze uśmiechnięte, miłe i pomocne. Lekarze to profesjonaliści, z powołania - to tylko niektóre z przychylnych komentarzy.

"Wygląda jak z kadru filmu o Powstaniu Warszawskim"

Ale sam budynek przyprawia o gęsią skórkę. Na murach wciąż widoczne widoczne są ślady po kulach. "Przetrwał bez uszczerbku II wojnę światową, a jego bryła i układ pomieszczeń pozostały niezmienione" - czytamy w komunikacie Mazowieckiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków z 2013 roku, kiedy to budynek został wpisany do rejestru. Z informacji MWKZ dowiadujemy się również, że powstał w latach 1925 - 1930, według projektu Tadeusza Zielińskiego, który projektował także rozbudowę Politechniki Warszawskiej, Uniwersytetu Warszawskiego czy siedziby Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego.

Dawniej - jak wynika z opisu konserwatora - był symbolem elegancji i harmonii. Dziś to ruina. - Obdrapane ściany, wypadające okna. Widać, że budynek się sypie - określił reporter tvnwarszawa.pl Mateusz Szmelter, który obejrzał go z zewnątrz.

Jak opisują go sami pacjenci? "Jak z horroru", "wygląda jak z kadru filmu o Powstaniu Warszawskim", "w opłakanym stanie, zarówno na zewnątrz, jak i wewnątrz", "przyprawia o odruch wymiotny", "jak po wojnie atomowej", "okropne miejsce, które błaga o remont. Jak można leczyć pacjentów z problemami dermatologicznymi w takim syfie? Bałam się, że przebywając tam rozchoruje się jeszcze bardziej" - czytamy w internetowych opiniach.

Pacjenci w szoku

- To szokujące, że specjalistyczna klinika, która zapewnia leczenie na wysokim poziomie, działa w takim miejscu - mówi pacjent kliniki, z którym rozmawialiśmy. - Budynek jest w opłakanym stanie. Wydaje się to wręcz nie do uwierzenia, że lekarze i personel medyczny muszą pracować w takich warunkach. To również szok dla pacjentów. Po przekroczeniu progu kliniki mogą poczuć się, jakby czas zatrzymał się w miejscu kilkadziesiąt lat temu - opowiada nam anonimowo.

Od personelu nasz rozmówca usłyszał, że o remoncie mówi się już od 20 lat, ale nic się nie zmienia. - Odświeżonych jest zaledwie kilka sal - dwie, może trzy. W pozostałych ze ścian odpada tynk, widać dziury i pęknięcia, lamperie są obdrapane. Wszystkie sprzęty - łóżko, szafki, umywalka, lustro - są stare i zniszczone - opisuje.

Dodaje, że w salach panuje ogromny zaduch, nie ma odpowiedniej wentylacji. - Kaloryfery są bez gałek, więc nie można regulować temperatury. Da się otworzyć okno, ale nie każdemu pacjentowi odpowiada takie rozwiązanie, zwłaszcza w zimie. W dodatku to oznacza też bardzo duży hałas z ulicy Koszykowej. Uciążliwości potęguje to, że z powodu pandemii pacjentom zaleca się, by nie opuszczali sal. Są więc niejako skazani na ciągłe przebywanie w mocno nagrzanych pomieszczeniach. Leczenie odbywa się w niekomfortowych warunkach - opowiada.

Również łazienki pozostawiają wiele do życzenia. - Są w takim stanie, że do niektórych pacjenci wolą nie wchodzić - słyszymy.

Koszmarnie wygląda też izba przyjęć na parterze kliniki. - Lekarze pracują w ciemnych pomieszczeniach, zawalonych papierami i regałami. Współczuję, że muszą przyjmować pacjentów w takich warunkach. Moim zdaniem nie ma w tym żadnego komfortu pracy. Być może osoby, które pracują tam od lat, są już do tego przyzwyczajone, ale dla osoby pojawiającej się w klinice po raz pierwszy jest to szokujące i przerażające – ocenia.

Nie dla remontu, tak dla przeprowadzki

Budynek jest własnością Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. "Akademia Medyczna ma ponad 200-letnią tradycję naukową i jest największą uczelnią medyczną w kraju. Powstanie Pawilonu Dermatologii przypadło na okres odrodzenia działalności naukowej, po odzyskaniu przez Polskę niepodległości" - przypomina w komunikacie sprzed ośmiu lat konserwator zabytków.

Tu nie tylko leczą się pacjenci, ale uczelnia szkoli także swoich studentów i prowadzi badania naukowe. Zapytaliśmy więc władze uniwersytetu, czy planowany jest remont budynku i kto odpowiada za jego dramatyczny stan. "Nie jest planowany remont istniejącego budynku, w którym mieści się Klinika Dermatologii. Zaplanowane jest przeniesienie Kliniki do nowego budynku na terenie Kampusu Lindleya WUM, w ramach I etapu rewitalizacji kampusu. Budynek jest własnością WUM, został użyczony UCN WUM - przekazała nam krótko Marta Wojtach, rzeczniczka prasowa Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.

Nie mogą starać się o miejskie dotacje

U konserwatora zabytków dowiedzieliśmy się, że właściciel nie występował o zgodę na remont. Jak przypomniał Marcin Dawidowicz z Wydziału Rejestru i Dokumentacji Zabytków, budynek został zabytkiem 14 lutego 2013 roku. – Remont wymaga pozwolenia organu konserwatorskiego, w ostatnich latach właściciel obiektu nie występował z wnioskiem o wydanie uzgodnień w tym zakresie. Jednocześnie zwracam uwagę, iż zabezpieczenie i utrzymanie zabytku i jego otoczenia w jak najlepszym stanie jest jednym z ustawowych obowiązków spoczywających na właścicielu zabytku – podkreślił Dawidowicz.

W ratuszu dowiadujemy się z kolei, że i tam środki na remont zabytku się nie znajdą. Bo uczelnia nie jest to podmiotem nadzorowanym przez miasto. - Skala potrzeb w tym zakresie jest tak ogromna, że mimo istotnych nakładów z budżetu Warszawy, nadal pozostają do realizacji zadania mające na celu m.in. niezbędne modernizacje i doposażania podmiotów leczniczych oraz zwiększanie jakości i zakresu udzielanych świadczeń – zaznaczyła rzeczniczka prasowa ratusza Monika Beuth-Lutyk.

I dodała: - Wszelkie dodatkowe środki na ochronę zdrowia są kierowane w pierwszej kolejności na wskazany wyżej cel. Dopiero w dalszej perspektywie, po jego zaspokojeniu, można by rozważyć wsparcie potrzeb podmiotów leczniczych utworzonych przez inne organy założycielskie. Pandemia jeszcze dodatkowo skomplikowała sytuację. Rzeczniczka stwierdziła też, że WUM, jako jednostka sektora finansów publicznych, nie może się starać o miejskie dotacje na zabytki.

Władze uczelni nie zdradziły jeszcze, kiedy dokładnie planują przeniesienie kliniki, ani co potem stanie są z budynkiem przy Koszykowej.

Czytaj także: