Prokuratura nie ma żadnych wątpliwości, że Magdalena M. zabiła swoją przyjaciółkę i dwójkę jej dzieci w mieszkaniu przy Stalowej. Sąd będzie jednak szukał odpowiedzi na pytanie: dlaczego. W czwartek początek procesu w sprawie brutalnego morderstwa sprzed roku.
W śledztwie Magdalena M. kilkukrotnie składała wyjaśnienia. I kilkukrotnie prokuratura przyłapała ją na kłamstwie. Ale w jednym oskarżona od początku była konsekwentna. Nie zaprzeczała, że to ona późnym wieczorem 1 listopada 2015 r. w ciasnej kawalerce przy ul. Stalowej na Pradze Północ poderżnęła gardło 27-letniej Paulinie.
Kilka chwil później zginęli też 8-letnia Oliwia i roczny Norbert. Zatruli się czadem, bo M. uciekając z mieszkania podpaliła je i zamknęła na klucz.
Brutalna zbrodnia wstrząsnęła nie tylko mieszkańcami Pragi. Policjanci przez wiele tygodni nie byli w stanie przeprowadzić wizji lokalnej na miejscu zabójstwa, z obawy przed próbą linczu.
"Z tej nienawiści wzięłam nóż"
Przez osiem miesięcy prokuraturze nie udało się ustalić jednej, konkretnej przyczyny, dla której doszło do morderstwa. Jedna z pierwszych hipotez była taka, że kobiety pokłóciły się o pieniądze ze sprzedaży pańskiej skórki. Paulina handlowała skórką i szyszkami na cmentarzu Bródnowskim. Ale Magdaleny M. z nią wówczas nie było.
Ona sama twierdziła podczas przesłuchania, że obwiniała Paulinę o swoje rozstanie z mężczyzną.
– Chciałam z nią porozmawiać, a ona była zmęczona. Nie mogłyśmy się dogadać. Miałam do niej trochę żal, że to przez nią rozstałam się z Karolem. On mi tego nie podał jako powód, ale może tak było. Może liczyłam na jakieś słowo "przepraszam", bo znów zawiodłam się na koleżance. Ale nie chciałam jej zabić, a tym bardziej jej dzieci. Nie wiem, jak mam to udowodnić – podkreśliła. – Ona mnie zlała. Nie przejęła się tym, że się rozstaliśmy. Chyba szła mi otworzyć drzwi na "do widzenia". I wtedy to się stało. I ja z tej złości, z tej nienawiści wzięłam nóż. I pociągnęłam jej po gardle – przyznała.
Wpadła przez telefon
Po zabójstwie z mieszkania przy Stalowej zginęły m.in. dwa telefony komórkowe, gotówka i cztery złote pierścionki. Do kradzieży telefonów M. przyznała się od razu. To zresztą właśnie telefony ją zdradziły. Policja przyszła po Magdalenę M., gdy do aparatu Pauliny włożyła swoją kartę SIM.
Ale kradzieży pierścionków długo się wypierała. Twierdziła, że ich nie zabrała, choć wszyscy bliscy Pauliny pamiętali, że nie zdejmowała biżuterii z dłoni. W końcu, podczas ostatniego przesłuchania Magdalena M. przyznała, że zsunęła je z palców ofiary przez wyjściem z mieszkania. Ale zrobiła to po to, żeby upozorować napad rabunkowy.
W czwartek w Sądzie Okręgowym Warszawa-Praga pierwsza rozprawa w procesie Magdaleny M. Co powie sędziom oskarżonym? Czy w ogóle coś powie?
Piotr Machajski
Źródło zdjęcia głównego: tvnwarszawa.pl