To nie są zwykłe mecze. To są wojny. Nieważne gdzie - w Poznaniu czy w Warszawie. Grają zespoły, które od trzech sezonów rozdają między sobą mistrzowskie tytuły. Na sobotnie spotkanie biletów brakowało od poniedziałku.
I tak gorącą atmosferę przed pierwszym gwizdkiem podgrzały oba kluby. Lech - akcją odHAMiania: zaproponowano wymianę koszulek Kaspera Hamalainena, byłego idola lechitów, dziś legionisty, na trykoty Dawida Kownackiego. Legia wbiła szpilkę poznaniakom rękami swojego prezesa Bogusława Leśnodorskiego.
"Co tam się dzieje w Poznaniu? Zamieszanie straszne, a tu mecz jak co tydzień... Może chodzi o to ze obserwujemy dwóch zawodników z Poznania?" - prowokował jeszcze w piątek. Chodziło oczywiście o przypadki z przeszłości, kiedy Legia podebrała Lechowi zawodników (Bartosz Bereszyński, Krystian Bielik, Henrik Ojamaa).
Jednak przyjechał
Sam Hamalainen pojawił się w Poznaniu, choć pierwotnie miał zostać w stolicy, oficjalnie z powodu kontuzji. Tymczasem Fin zapakował się w samochód i przyjechał do Wielkopolski samochodem - ze względów bezpieczeństwa. Nawet wszedł w drugiej połowie, przywitany solidną porcją gwizdów ze strony 40-tysięcznej widowni.
Agresja i poprzeczka
Cała otoczka zeszła na dalszy plan wraz z pierwszym gwizdkiem. Sprawy w swoje ręce musieli wziąć piłkarze.
Legia niczym nie zaskoczyła. Zaczęła tak, jak zdążyła do tego przyzwyczaić pod wodzą Stanisława Czerczesowa. Wysokim pressingiem, żeby agresywnie doskakiwać lechitów, odcinając ich przy tym od podań. Szybko przyniosło to efekt, Lech znalazł się w opałach już pod własnym polem karnym, gdy do Macieja Wilusza dopadł Nikolić. Obrońca poznaniaków się pogubił, stracił piłkę, dopadł do niej Ariel Borysiuk, ale jego strzał został zablokowany.
Lechici odpowiedzieli szybko i jeszcze groźniej. Próbował szczęścia Maciej Gajos, ale jakimś cudem zatrzymał piłkę Arkadiusz Malarz. Prezentu na 25. urodziny pomocnika z Poznania nie było. Legia grała swoje: agresja, agresja i jeszcze raz agresja. Nie dała miejscowym rozwinąć skrzydeł, a sama co rusz zapędzała się pod bramkę Jasmina Buricia. Apetyt na gola miał Nikolić, swojego powinien strzelić Aleksandar Prijović, który technicznym strzałem przerzucił bośniackiego bramkarza Lecha, ale trafił w poprzeczkę. W sektorze Legii słychać było jęk zawodu, ale wkrótce kibice z Warszawy mieli powody do radości.
Ach ten Nikolić
Zaczął się show Nikolicia. Tomasz Jodłowiec uruchomił go podaniem, którego nie powstydziłby się żaden rasowy rozgrywający. Serb z węgierskim paszportem zrobił swoje - trafił do siatki po raz 24. w sezonie. Nie ostatni, bo tuż przed przerwą w polu karnym Lecha Ondreja Dudę wyciął Abdul Aziz Tetteh. Był karny, a Nikolić dał o sobie znać kolejny raz.
Dwa ciosy tuż przed końcem pierwszej połowy. To musiało boleć...
Legia oddała pole w drugiej połowie, jakby prowokując lechitów, a sama przyczajona czyhała na nokautujące uderzenie. Mistrza nie dobiła, ale i tak wyjechała z Poznania opromieniona.
Nicki Bille Nielsen, napastnik Lecha, zapowiadał orgię po strzeleniu gola. Nie miał okazji. W sobotę fetowali inni.
Lech Poznań - Legia Warszawa 0:2
Bramki: Nemanja Nikolić (42 i 45)
CZYTAJ WIĘCEJ NA SPORT.TVN24.PL
Źródło zdjęcia głównego: PAP / Jakub Kaczmarczyk