Wojewoda mazowiecki Konstanty Radziwiłł prosi ministra obrony narodowej o skierowanie 50 żołnierzy do pracy w roli dyspozytorów karetek. - To jest niebezpieczne. Osoba niedoświadczona może wysłać złą karetkę – mówi tvnwarszawa.pl Piotr Owczarski z warszawskiego pogotowia. Resort obrony wysyła pismo wojewody do analizy, a na nasze pytania odpowiada milczeniem.
We wtorek portal tvn24.pl ujawnił datowane na 18 grudnia pismo wojewody mazowieckiego Konstantego Radziwiłła do ministra obrony narodowej Marusza Błaszczaka z prośbą o skierowanie 50 żołnierzy do pracy w dyspozytorni warszawskiego pogotowia.
Przerzucanie winy
Prośba pośrednio wynika z przyjętej w maju 2018 roku ustawy, która wchodzi w życie 1 stycznia 2021. Na jej podstawie wojewodowie mają obowiązek stworzyć w każdym województwie dyspozytornie medyczne odpowiadające za wysyłanie karetek, które do tej pory podlegały marszałkom województw.
W odpowiedzi na pytania tvn24.pl służby prasowe wojewody przyznały, że jest problem z przejęciem dyspozytorni Meditransu, czyli wojewódzkiej stacji pogotowia w Warszawie, przez "opieszałość" tego podmiotu. Dlatego, mimo że ustalania rozpoczęły się jeszcze wiosną, "umowa dotycząca dyspozytorni w Warszawie nadal nie jest podpisana".
Inaczej sytuację przedstawia dyrektor Meditransu Karol Bielski, który zaznaczył we wtorkowej rozmowie, że dopiero kilka dni wcześniej przedstawiciele wojewody postanowili porozmawiać "na temat ewentualnego wynajęcia pomieszczeń i zabezpieczenia łączności".
Dziś wojewódzka stacja pogotowia ratunkowego i transportu medycznego Meditrans działa na podstawie kontraktu z Narodowym Funduszem Zdrowia i podlega marszałkowi województwa mazowieckiego Adamowi Struzikowi z PSL.
Nie wiadomo, co z "sercem pogotowia"
W warszawskiej dyspozytorni zatrudnionych jest 70 osób. – Mamy dziennie po tysiąc telefonów, z czego interwencji jest około 600. Dyspozytorzy odbierają telefony na okrągło. Chwilami nie mają nawet czasu, by wyjść do toalety – mówi nam Piotr Owczarski, główny specjalista do spraw promocji i marketingu w Meditransie.
Dodaje, że dyspozytornię zlokalizowaną przy ulicy Poznańskiej 22 medycy nazywają "sercem pogotowia". Jak ma funkcjonować od stycznia? Na tydzień przed "przepięciem" systemu, wciąż nie wiadomo.
- Zmiany poprzedza, trudny dla nas, świąteczny okres. Szykujemy się też na trzecią falę koronawirusa i sezon grypowy. Będzie znacznie więcej zgłoszeń niż do tej pory – ocenia Owczarski.
Według naszych informacji, Meditrans od lat miał problem z obsadzaniem wszystkich stanowisk. Jak ustaliliśmy, we wtorek, na dziennej zmianie telefony odbierały trzy osoby, a powinno 11 (standardowa obsada to 11 odbierających zgłoszenia plus trzech dyspozytorów: jeden główny i dwóch wysyłających karetki).
Pytany o to przedstawiciel Meditransu przekonuje, że nie ma problemów z obsadą stanowisk w dyspozytorni. - Taka teza nie jest zgodna z prawdą – ucina Owczarski.
Wojewoda: brakuje "wykwalifikowanego personelu"
1 stycznia odpowiedzialność za warszawską dyspozytornię powinien przejąć urząd wojewódzki, który prowadzi rekrutację dyspozytorów. - Jeszcze nawet nie wiadomo, kto tam będzie pracował, czy będą to doświadczeni pracownicy, czy osoby, które 1 stycznia po raz pierwszy będą wykonywać taką pracę. To jest niebezpieczne. Osoba niedoświadczona może na przykład nieprawidłowo sklasyfikować pacjenta czy wysłać złą karetkę – przestrzega Owczarski.
Według naszych informacji, część dyspozytorów Meditransu podpisała już umowy z urzędem wojewódzkim, w tym dyspozytorzy, którzy byli nagradzani przez wojewodę za skuteczną koordynację akcji ratunkowej w czerwcu, gdy warszawski autobus miejski spadł z wiaduktu trasy S8.
Jak się dowiedzieliśmy, wojewoda będzie mógł skompletować obsadę potrzebną do obsadzenia grafiku na styczeń, wciąż jednak bierze pod uwagę skierowanie do pracy w dyspozytorniach żołnierzy, jako rozwiązanie rezerwowe.
W ujawnionym przez nas piśmie skierowanym do ministra obrony Konstanty Radziwiłł przyznał, że w tworzonej przez niego warszawskiej dyspozytorni brakuje "wykwalifikowanego personelu do obsługi zgłoszeń alarmowych".
"Drastyczne" obniżenie wymagań wobec dyspozytorów
Użycie w tym celu żołnierzy jest możliwe dzięki zapisom przyjętej w październiku ustawy covidowej, która zniosła na czas pandemii wyśrubowane wymagania wobec dyspozytorów z ustawy o państwowym ratownictwie medycznym.
Art. 26 tej ustawy zakładał wcześniej, że dyspozytorzy oprócz wykształcenia medycznego muszą mieć co najmniej pięć lat doświadczenia "w realizacji zadań na stanowisku dyspozytora medycznego lub w zespole ratownictwa medycznego, lotniczym zespole ratownictwa medycznego, szpitalnym oddziale ratunkowym, oddziale anestezjologii i intensywnej terapii lub w izbie przyjęć".
W ustawie covidowej z 28 października wykreślono większość wymogów, które muszą spełniać dyspozytorzy. Obecnie wystarczy, by mieli wykształcenie medyczne.
Zmiana wywołała dyskusję na posiedzeniu sejmowej komisji zdrowia, która pracowała 21 października nad projektem ustawy covidowej. Poseł Koalicji Obywatelskiej Mirosław Suchoń pytał wówczas o powód "dosyć drastycznego obniżenia wymagań w stosunku do dyspozytorów medycznych".
- To oznacza bardzo istotne obniżenie wymagań w stosunku do tych osób, a przypomnę, że de facto są to osoby, których decyzje wpływają na zdrowie i życie ludzi. Powinny się one legitymować odpowiednim doświadczeniem - przekonywał Suchoń, który złożył poprawkę utrzymującą dotychczasowe wymagania.
Dyspozytor: to zupełnie inna praca
Poprawka Suchonia nie została poparta przez sejmową większość, a wiceszef komisji zdrowia Bolesław Piecha (PiS) tłumaczył, że zmiana umożliwia w czasie epidemii wykonywanie zadań na stanowisku dyspozytora osobie, która nie posiada pięcioletniego doświadczenia.
- Natomiast pozostaje bezwzględny wymóg posiadania właściwego wykształcenia i prawa wykonywania zawodu (...). W okresie epidemii jest ogromny problem, jeżeli chodzi o tę pierwszą linię ratowników medycznych w zespołach wyjazdowych i nie tylko – zaznaczył Piecha.
Piotr Dymon, przewodniczący Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Ratowników Medycznych, który sam jest dyspozytorem, podkreśla w rozmowie z tvn24.pl, że do tej pory nie było problemów z liczbą dyspozytorów, choć warunki pracy są ciężkie.
W opinii Dymona obniżenie wymagań jest błędem, bo doświadczenie w pracy dyspozytora ma duże znaczenie. – Sam po siedmiu latach pracy jako ratownik przeszedłem do dyspozytorni. Pierwszy 12-godzinny dyżur przesiedziałem jak na szpilkach. To zupełnie inna praca niż praca ratownika medycznego, bo nie widzi się osoby, z którą się rozmawia. Trzeba się przestawić - wyjaśnia nasz rozmówca.
MON nabiera wody w usta
Jego zdaniem, jest mało prawdopodobne, by wojewoda znalazł w Warszawie odpowiednią liczbę żołnierzy, którzy mogliby zasilić warszawską dyspozytornię. - Większość żołnierzy, którzy są ratownikami medycznymi już pracuje w służbie zdrowia – zauważa.
Wątpliwości do tego rozwiązania zdaje się mieć sam resort obrony. Na dokumencie z prośbą o skierowanie żołnierzy do dyspozytorni jest pieczątka wiceszefa MON Wojciecha Skurkiewicza, który po zapoznaniu się z pismem poprosił podwładnego o analizę sprawy.
Co z niej wynikło? We wtorek poprosiliśmy służby prasowe MON o stanowisko, ale do czasu publikacji tekstu odpowiedź nie nadeszła. Wiceminister Skurkiewicz nie odbierał telefonu i nie odpowiedział na SMS z prośbą o rozmowę.
Jednolity system dla całego kraju
Wchodząca w życie w styczniu przyszłego roku nowelizacja ma, w założeniu jej autorów, usprawnić zarządzanie ratownictwem medycznym. Jednym z jej założeń jest ujednolicenie systemu w skali całego kraju. Województwa mają teraz lepiej ze sobą współpracować. To dlatego dyspozytornie zarządzające karetkami mają przejść pod nadzór wojewodów. Zgodnie z założeniami ustawy wszystkie dyspozytornie mają obsługiwać zgłoszenia za pomocą identycznego dla całej Polski systemu informatycznego, co ma umożliwić skrócenie czasu dojazdu karetek. O taką zmianę wnosiła między innymi Najwyższa Izba Kontroli.
"Przeniesienie dyspozytorni medycznych do urzędów wojewódzkich jest działaniem kompatybilnym z zadaniami sprawowanymi przez wojewodów w zakresie utrzymania ciągłości działania systemu powiadamiania ratunkowego w województwie. SWD PRM (System Wspomagania Dowodzenia Państwowego Ratownictwa Medycznego) jest systemem w dużej mierze zintegrowanym z systemem informatycznym centrów powiadamiania ratunkowego, zaś centra powiadamiania ratunkowego są także usytuowane w urzędach wojewódzkich" - napisali autorzy projektu w jego uzasadnieniu.
Przyjęta w maju 2018 roku ustawa zakłada, że w każdym województwie do stycznia 2021 roku zostanie stworzona przez wojewodę jedna dyspozytornia. Wyjątkiem miały być województwa śląskie i mazowieckie, gdzie miały powstać po dwie. Ostatecznie we wrześniu 2020 roku Konstanty Radziwiłł podjął decyzję, że na Mazowszu będą trzy dyspozytornie: w Warszawie, Siedlcach i Radomiu. Ta znajdująca się obecnie w Płocku zostanie zlikwidowana.
Źródło: tvnwarszawa.pl, tvn24.pl