Dramatyczna sytuacja w stołecznym pogotowiu. "System już przed epidemią był niewydolny"

Koronawirus uderza w służbę zdrowia
Źródło: TVN24
Ratownicy z warszawskich karetek alarmują: sytuacja jest coraz trudniejsza. Sami wymyślają procedury bezpieczeństwa, całym dniami czekają na wyniki testów, godzinami - na odkażenie karetek. W niedzielę z systemu wyłączonych było ponad 10 zespołów.

OGLĄDAJ TVN24 W INTERNECIE NA TVN24 GO>>>

KORONAWIRUS - NAJWAŻNIEJSZE INFORMACJE. RAPORT TVN24.PL >>>

Sygnały o problemach z funkcjonowaniem pogotowia ratunkowego, spowodowanych kwarantanną, oczekiwaniem na wyniki testów i decyzjami sanepidu dostajemy od kilku dni. Sytuacja gwałtownie pogorszyła się jednak w weekend. Z ratownikami rozmawiał reporter tvnwarszawa.pl Artur Węgrzynowicz. Nasi informatorzy prosili o zachowanie anonimowości z obawy przed utratą pracy.

- Apogeum wyłączeń to niedzielny wieczór. Nie jeździły wtedy karetki ze stacji Ursynów i stacji przy Puławskiej na Mokotowie. Wyłączona została także stacja Bemowo. Mam również sygnały, że od kilku dni z bazy nie wyjeżdżał zespół z Marywilskiej. Dodatkowo do poniedziałkowego poranka wyłączona była załoga karetki z Otrębus - relacjonuje to, co usłyszał Węgrzynowicz. To oznacza, że w pewnym momencie zawieszonych było ponad 10 zespołów karetek pogotowia. Z ustaleń naszego reportera wynika też, że pracownicy ursynowskiej stacji przy Jarzębowskiego zostali przywróceni do systemu po godzinie 23 w niedzielę.

Jeden zakażony uziemia cały zespół

By zrozumieć skalę problemu, warto spojrzeć na liczby. W 36 oddziałach Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego i Transportu Sanitarnego w Warszawie działają wyjazdowe zespoły ratownictwa medycznego. Oddziały nazywane są potocznie stacjami, bo pełnią dla ratowników rolę miejsca wyczekiwania na wezwania. Dyspozytornia przy Hożej zarządza w sumie ponad 70 załogami z Warszawy oraz okolicznych powiatów. Wśród oddziałów są takie, gdzie funkcjonuje tylko jeden zespół. Ale są także większe - jak na przykład ten na Poznańskiej w Śródmieściu (6 zespołów), Grenadierów na Pradze Południe (5 zespołów) czy Jastrzębowskiego na Ursynowie (4 zespoły). Oprócz załóg karetek, przy stacjach działają także osoby odpowiedzialne za transporty medyczne czy administrację.

W ciągu doby ratownicy ze stolicy i podwarszawskich powiatów realizują ponad 700 wyjazdów. To, ile osób pracuje na danej stacji, zależy między innymi od tego, w jakim trybie zmianowym funkcjonują poszczególne zespoły, które zwykle składają się z trzech osób. Załogi rozmieszczone są tak, by w razie wezwania czas dojazdu na terenie miasta nie przekraczał ośmiu minut, a poza nim - kwadransa. Jeśli więc z systemu - jak w niedzielę - tymczasowo "wypadną" stacje z Mokotowa i Ursynowa, do mieszkańców tych dzielnic będą musiały dojeżdżać załogi z innych rejonów. Szanse na zrealizowanie wezwania w osiem minut drastycznie spadają.

Co spowodowało tak trudną sytuację? - Nasi rozmówcy informują w sumie o kilku osobach z warszawskiego pogotowia zakażonych koronawirusem, które otrzymały dodatnie wyniki badań. Kolejne osoby zgłaszają objawy - mówi Węgrzynowicz. Gdy pojawia się podejrzenie, że jeden z członków personelu medycznego może być zakażony SARS-CoV-2, może to spowodować tymczasowe zawieszenie wszystkich osób pracujących w danej stacji. Tak zdarzyło się między innymi na Bemowie. - Jeden z ratowników poinformował w niedzielę około godziny 17.30, że uzyskał pozytywny wynik testu wymazowego - zaznacza nasz reporter.

Od niedzielnego popołudnia stacja jest wyłączona z systemu. - Rano ratownicy mogli udać się do domów. Otrzymali też zalecenie, by nigdzie nie wychodzić. Poranna zmiana nie mogła zacząć pracy. Dopiero po 24 godzinach zaczęły do nich spływać oficjalne decyzje sanepidu o nałożeniu kwarantanny - ustalił Węgrzynowicz. Od czasu "zawieszenia'" stacji, z pracy wyłączonych było około 60 osób (załogi trzech karetek oraz karetki neonatologicznej przeznaczonej do transportu noworodków stanowią 52 osoby, pozostali to pracownicy techniczni i administracyjni stacji). Nie jest jeszcze pewne, ile osób ostatecznie zostanie objętych kwarantanną lub nadzorem epidemiologicznym.

"To wszystko nieprawda"

W poniedziałek od rana próbowaliśmy potwierdzić doniesienia ratowników. O rozmowę poprosiliśmy Elżbietę Weinzieher, rzeczniczkę Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego i Transportu Sanitarnego "Meditrans". Pytana o wyłączone załogi i osoby poddane kwarantannie, odparła: "to wszystko nieprawda". Jej zdaniem, osoby przekazujące takie informacje "chcą straszyć ludzi". - 15 osób pozostaje w izolacji. W poniedziałek jeżdżą 74 karetki - poinformowała krótko.

Konkretnych informacji nie uzyskaliśmy także od dyrektora warszawskiego pogotowia Karola Bielskiego, który nie odbierał naszych telefonów. "Sanepid prowadzi czynności na okoliczność ekspozycji. Nie można na tę chwilę potwierdzić czterech przypadków" - odpisał w odpowiedzi na pytania przekazane esemesem. Kolejne prośby o kontakt pozostały bez odpowiedzi.

Trzy przypadki zakażenia, kilkadziesiąt osób w kwarantannie

Aktualne dane przekazała nam za to Joanna Narożniak, rzeczniczka Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Warszawie.

"Potwierdzam trzy przypadki dodatnich wyników w kierunku koronawirusa: dwie osoby ze stacji pogotowia na Mokotowie (jedną z nich jest kierowca, który zajmował się również zapleczem technicznym, wydawaniem sprzętu). COVID-19 wykryto również u jednego z kierowców stacji pogotowania na Bemowie. Mężczyzna sam zgłosił się z objawami do Szpitala Zakaźnego przy ulicy Wolskiej. Po pobraniu wymazu osoba ta została skierowana od razu na zwolnienie lekarskie, a po otrzymaniu wyniku dodatniego została objęta dochodzeniem epidemiologicznym i skierowana do izolacji domowej" - informuje rzeczniczka.

Zaznacza też, że wszystkie trzy osoby z dodatnimi wynikami przebywają na zwolnieniach lekarskich w izolacji domowej.

"Ogółem na kwarantannie przebywa już 45 osób ze stacji na Mokotowie i 13 osób z Ursynowa. Powiatowe służby sanitarne są natomiast w trakcie zbierania wywiadów epidemiologicznych dotyczących 23 osób zgłoszonych ze stacji na Bemowie. Zgodnie z obowiązującymi zaleceniami, wszystkie osoby będą przebywać na kwarantannie, a co najmniej po siedmiu dniach zostaną u nich przeprowadzone testy na obecność koronawirusa" - wyjaśnia Narożniak.

Wcześniej kwarantanną objęty został też jeden ratownik medyczny pogotowia Meditrans, który miał kontakt z pacjentem dodatnim w Szpitalu Kolejowym w Pruszkowie.

Czytaj więcej: Co szósty zakażony koronawirusem to członek personelu medycznego >>>

"Niewydolny system"

- System ratownictwa już przed epidemią był niewydolny. Obecnie nie zaszła w nim żadna znacząca zmiana - mówi nam jeden z warszawskich ratowników. Pogotowie otrzymuje coraz więcej zgłoszeń, tymczasem liczba zespołów pozostaje ta sama lub wręcz bywa okrojona ze względu na kwarantannę lub oczekiwanie w izolacji na wyniki testów. Jak opisuje ratownik, jeszcze przed epidemią COVID-19 zdarzało się, że niektórzy pracowali ponad 200 godzin w miesiącu, bo na bieżąco łatane były dziury w grafiku. W dodatku część osób dorabiała, dyżurując w szpitalnych oddziałach ratunkowych. Wylicza też, że w karetkach specjalistycznych brakowało lekarzy.

Jak jest teraz? - Jedyne wytyczne, jakie otrzymaliśmy, to konieczność mierzenia temperatury przed rozpoczęciem dyżuru. Dostaliśmy też dodatkowe termometry bezdotykowe zakupione przez dyrekcję - mówi pracownik pogotowia. Jego zdaniem największym błędem jest brak izolacji od siebie poszczególnych zespołów. - Każdy pracuje z każdym. Działamy w trybie rotacyjnym, jesteśmy przerzucani ze stacji na stację - wyjaśnia.

Efekt? Wystarczy jedna osoba z potencjalnym kontaktem z zakażonym lub podejrzanymi objawami, by sparaliżować pracę od kilku do nawet kilkudziesięciu osób. Według naszych ustaleń tak było w przypadku jednego z zakażonych ze stacji na Mokotowie. - To tak zwany kierowca zastępczy. Oznacza to, że obsługuje transporty medyczne i jest kierowany wszędzie tam, gdzie brakuje ludzi. Dlatego mógł mieć kontakt z wieloma osobami - wyjaśnia Artur Węgrzynowicz.

Boją się o swoje rodziny

Ratownicy wskazują, że sytuacji nie poprawia też tempo pracy inspekcji sanitarnej. Nie otrzymują szybko konkretnych decyzji o kwarantannie, a to powoduje przestoje w ich pracy. Zdarza się, że przez długi czas nie wiedzą, co mają robić. Do sanepidu nie mogą się dodzwonić. Do tego dochodzą obawy o zdrowie. - Boimy się o nasze rodziny i bliskich. Jesteśmy w stanie zabezpieczyć się przed kontaktem z zakażonymi pacjentami, ale nikt nie chroni nas przed złą organizacją pracy - żali się kolejny rozmówca.

I przypomina sytuację z początków epidemii, gdy pracownicy warszawskiego pogotowia musieli oczekiwać na wyniki pacjentów z podejrzeniem koronawirusa w karetkach. Często nawet przez kilkanaście godzin. Jego zdaniem to również pokazało nieprzygotowanie systemu ratownictwa medycznego do walki z rozprzestrzenianiem się SARS-CoV-2. Jedna z ratowniczek pisała o wspomnianych warunkach izolacji w mediach społecznościowych, otrzymała później wypowiedzenie z pracy. Gdy sprawa nabrała rozgłosu medialnego, zostało ono cofnięte.

Kolejka do dezynfekcji karetek

Pracownicy warszawskiego pogotowia opowiedzieli nam też, jak dotychczas wyglądało dezynfekowanie karetek na stacji Woronicza, pełniącej funkcję zaplecza technicznego. Jak opisywali, na ponad 70 karetek mieli do dyspozycji tylko jedno urządzenie do dezynfekcji. Drugie pojawiło się dopiero po miesiącu walki z epidemią.

Czas dezynfekcji karetki to minimum pół godziny. Potem konieczne jest jeszcze wietrzenie. Ratownicy czekali w długich kolejkach, aż ich pojazd uda się przywrócić do użytku. - W pełnych kombinezonach ochronnych, maskach i goglach musieli nawet po kilka godzin czekać, aż karetka zostanie odkażona. To na pewno nie wpływa na ich komfort pracy i bezpieczeństwo - zauważa Węgrzynowicz.

O kolejkach do odkażania karetek mówił także ratownik Michał Fedorowicz w rozmowie z TVN24:

raotnikw2
Pracują przez kilka godzin w zamkniętych kombinezonach
Źródło: Filip Folczak / TVN24

Samowystarczalni

Ratownicy opisali nam, że na własną rękę starają się wypracować procedury, które pomogą im uchronić się przed ryzykiem zakażenia. Ten pomysł odnosi się do przypadków, gdy pacjenci zatajają przed dyspozytorami informacje o kwarantannie i niepokojących objawach.

- Podczas wezwań, które nie wymagają pilnej interwencji, czyli na przykład nie jest to zatrzymanie krążenia, a wstępny wywiad nie wskazuje na dodatni wynik testu na koronawirusa, do mieszkania wchodzi tylko jeden zabezpieczony ratownik. Chodzi o to, by w przypadku gorączki czy kaszlu u pacjenta, kontakt z nim miała tylko jedna osoba, a nie cały zespół - wyjaśnił trzeci ratownik, który zgodził się z nami porozmawiać.

Czytaj także: