Była wigilijna noc. Trzy kobiety w wieku 16, 43 i 70 lat wracały z pasterki. Przechodziły przez przejście dla pieszych. Wtedy uderzył w nie rozpędzony citroen. Na liczniku – według biegłych – miał wtedy ponad 93 km/h, a chwilę wcześniej - 96. Piesze zginęły na miejscu. Po ośmiu miesiącach do sądu trafił akt oskarżenia w tej sprawie.
Do tragedii doszło w Kobyłce. Kobiety wracały do domu po nocnej mszy. Za kierownicą siedział 22-letni wówczas Grzegorz W. Piesze nie przeżyły silnego uderzenia.
- W sprawie powołaliśmy biegłego z zakresu rekonstrukcji wypadków, który wskazał prędkość, z jaką mógł poruszać się Grzegorz W. Jednak nie wynikało z niej, w taki sposób ekspertyza została przygotowana, a w naszej opinii - biorąc pod uwagę obrażenia ofiar oraz uszkodzenia samochodu - prędkość została niedoszacowana - mówi nam Marcin Saduś, rzecznik Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga.
Obliczyli prędkość auta
Jak dodaje, śledczy postanowili w sprawie powołać nowy zespół biegłych, w skład którego wchodzili biegły z zakresu medycyny sądowej oraz biegły z zakresu rekonstrukcji wypadków. Ci obliczyli, że w momencie uderzenia samochód poruszał się z prędkością 93,3 km/h.
- Biegli skorzystali również z metody obliczenia prędkości na podstawie analizy nagrań zarejestrowanych przez kamerę wideo. Zamontowana była na parkingu usytuowanym w pobliżu miejsca zdarzenia – podaje Marcin Saduś.
Wynik był podobny. Według tej analizy kierowca chwilę przed zdarzeniem poruszał się z prędkością 96 km/h.
- Ponadto - jak ustalili biegli - w momencie, kiedy piesze weszły na przejście, citroen był 144 metry przed zebrą i był kompletnie widoczny dla ofiar - dodaje prokurator Saduś.
Zdaniem sądowych ekspertów kobiety "w żaden sposób nie przyczyniły się do wypadku" oraz "nie miały też możliwości ucieczki".
Ślady marihuany w moczu
Oskarżony długo nie przyznawał się do winy. Nie chciał również składać wyjaśnień. Ale po kilku miesiącach zmienił front. - Mówił, że został oślepiony światłami pojazdu, który jechał z naprzeciwka. Jednak, według prokuratury, nie pokrywa się to z materiałem dowodowym – relacjonuje prokurator.
Według śledczych jadący w przeciwnym kierunku samochód w momencie wypadku był na łuku drogi. Światło nie mogło być więc intensywne. - Poza tym, jadąc w nocy, trzeba liczyć się z tym, że inne pojazdy używają świateł. Jeżeli utrudnia nam to prowadzenie, należy zwolnić - dodaje Saduś.
Ponadto - jak przypomina Saduś -tuż po wypadku przeprowadzono badanie moczu podejrzanego, które wykazało ślady marihuany. Niezbędna była ekspertyza toksykologiczna. Śledczy musieli stwierdzić, czy mężczyzna był pod wpływem narkotyku, czy tylko po jego "spożyciu". To kluczowe do uznania, czy powinien być sądzony surowiej niż jak za "zwykły" wypadek. Według biegłych w momencie wypadku kierowca już "nie był pod wpływem".
Podejrzany posiadał prawo jazdy od trzech lat i dotąd nie był karany ani notowany jako sprawca wykroczeń drogowych.
Grozi mu osiem lat więzienia.
Klaudia Ziółkowska /mś/b
Źródło zdjęcia głównego: Tomasz Zieliński / Tvnwarszawa.pl