Zamknięta wewnątrz termometru rtęć nie zagraża organizmowi, ale gdy przyrząd się rozbije robi się niebezpieczna. Niestety na pozbieraniu problemy się nie kończą, bo nie można jej po prostu wyrzucić do kosza. Przekonała się o tym nasza czytelniczka.
"Stłukł mi się stary termometr, moja nieuwaga, to był moment i pach... utłuczona końcówka szklanego termometru na podłodze, a obok drobne srebrne kuleczki. Dr Google poradził jak je pozbierać, rtęć umieściłam w specjalnym szklanym słoiczku, pokój dobrze przewietrzyłam, potem pozostała tylko kwestia komu zabezpieczony pojemnik oddać i tu zaczęły się problemy, bo nikt tej biednej rtęci nie chce" - napisała nasza czytelniczka na warszawa@tvn.pl.
Stary termometr do apteki, rozbity do utylizacji
Stary termometr bez problemu zostawimy w kilkuset aptekach w Warszawie (SPRAWDŹ LISTĘ), problemem jest z tym rozbitym. - Niestety apteki twierdzą, że odbierają tylko stare leki, że nie mają odpowiedniego pojemnika na rtęć. Złości mnie, że taka błaha sprawa może narobić tylu kłopotów - pisze.
O to, co robić w takiej sytuacji pytamy w ratuszu. Pytanie zaskoczyło urzędników. Czekając na odpowiedź dzwonimy do firm, które zajmują się utylizacją odpadów. Żadna nie chce przyjąć takiego zlecenia. Przedstawiciel jednego przedsiębiorstwa ostrzega, że ciężko będzie znaleźć chętnego, a jeśli już się pojawi słono sobie policzy. Odetchnęliśmy, gdy odezwała się przedstawicielka ratusza z informacją, że istnieją dwa punkty, w których można bezpłatnie zostawić rtęć.
- Zbity termometr może być przekazany do stacjonarnego lub mobilnego punktu selektywnego zbierania odpadów komunalnych. Termometr powinien być bezpiecznie opakowany, tak aby uniemożliwić wydzielanie się do środowiska oparów rtęci - informuje Justyna Michalak z wydziału prasowego ratusza.
W Warszawie działają dwa takie punkty: przy ul. Zawodzie 16 na Mokotowie i przy ul. Płytowej 1 na Białołęce. Ich numery telefonów można znaleźć na stronach urzędu miasta.
"Musimy zapytać miasto"
Dzwonimy. Przedstawiciel jednego z punktów informuje nas, że musi się skonsultować z urzędem miasta w sprawie przyjęcia rtęci. Po 24 godzinach dostajemy odpowiedź: "Proszę odpowiednio zabezpieczoną rtęć przywieźć do punktów, zutylizujemy ją bez żadnych opłat".
Udało się. Ustalenie tego zajęło nam dwa dni. Ale gdy komuś rozbije się termometr tyle czasu nie ma. Wielu warszawiaków nie ma pojęcia o istnieniu wspomnianych punktów. Skoro nawet ich pracownicy mają kłopot z odpowiedzią na pytanie, czy utylizują rtęć, wniosek nasuwa się oczywisty - nie mają z nią do czynienia. Czy to znaczy, że warszawiacy nie tłuką termometrów? Nic bardziej mylnego.
- Straż pożarna kilka razy w miesiącu interweniuje w sprawie rozbitych termometrów - informuje Michał Konopka ze straży pożarna. - Pomagamy w zabezpieczeniu rtęci, prosimy o zachowanie szczególnej ostrożności. Ludzie mają świadomość, że to niebezpieczna substancja, że z rtęcią trzeba ostrożnie - kwituje.
Na koniec interwencji każda osoba, która wezwała straż musi podpisać oświadczenie, że zutylizuje rtęć na własny koszt. Ale nikt tego zobowiązanie nie weryfikuje. Można więc domniemywać, że rtęć trafia do śmietników.
Rtęć jest groźna
"Wszyscy znajomi mówią czym się martwisz - wyrzuć to do kosza, to taka mała ilość. A ja chciałam być porządna i oddać to tam gdzie odpowiednio to zutylizują. Nie mam laboratorium ani warsztatu chemicznego, to jest odpad z mojego mieszkania, śmieć, który chciałam wyrzucić do odpowiedniego pojemnika. Najsmutniejsze jest to, że takie termometry jeszcze w domach są i że 99,8 proc. naszego społeczeństwa po prostu wyrzuci taką rtęć do śmieci" - zauważa w mailu nasz czytelniczka.
Rtęć, jako jedyny metal w temperaturze pokojowej występuje w postaci cieczy, która nieustannie paruje. Po wniknięciu do organizmu kumuluje się głównie w mózgu, nerkach i tkankach płodu. Objawami zatrucia rtęcią są bóle głowy, wymioty czy niewydolność układu oddechowego. Większość objawów znika po ustaniu ekspozycji na pary rtęci, zmiany powstałe w mózgu są niestety trwałe.
kz/b
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock