W piątek w Sądzie Rejonowym w Warszawie ruszył proces Piotra R., oskarżonego między innymi o zorganizowanie ucieczki z policyjnego konwoju i napaść na funkcjonariuszy z bronią. Wszystko wydarzyło się wiosną ubiegłego roku w szpitalu przy Banacha. Na ławie oskarżonych zasiedli też jego konkubina, kolega z więzienia i taksówkarz.
Piątkowa rozprawa była trzecim podejściem do otwarcia procesu. Miesiąc temu sprawę odroczono, bo oskarżeni prosili o udostępnienie im wglądu do akt. W czwartek 6 września odroczono rozprawę po tym, jak Piotr R. złożył około 50-stronicowy wniosek o wyłączenie ze sprawy oskarżyciela publicznego Przemysława Nowaka z Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Oskarżony twierdzi, że prokurator sfałszował dowody. Decyzję o ewentualnym wyłączeniu ma podjąć przełożony śledczego Nowaka. Do tego czasu wyznaczono zastępstwo.
"Nie potwierdzam, nie zaprzeczam"
W piątek R. próbował doprowadzić do wyłączenia jawności rozprawy. Wniosek argumentował tym, że ujawnienie informacji o sprawie skompromituje policję, a w szczególności funkcjonariuszy, którym nie udało się go upilnować. Sędzia Monika Makowska-Kralka wniosek odrzuciła.
Rozprawa była nagrywana zarówno przez sąd, jak i przez oskarżonych Piotra R. i Katarzynę B. Prokurator Adam Karbowski odczytał akt oskarżenia i zarzucił Piotrowi R. m.in. dokonanie samouwolnienia, czynną napaść na funkcjonariusza policji z użyciem broni palnej, nielegalne posiadanie broni i amunicji, posługiwanie się fałszywym dokumentem tożsamości, skradzionym z akt innej sprawy.
Piotr R. nie chciał się jednoznacznie ustosunkować do zarzutów, ale złożył obszerne wyjaśnienia. Podkreślał, że całą winę bierze na siebie, a jego konkubina i taksówkarz są niewinni.
Sędzia odczytała mu trzy protokoły z przesłuchań w śledztwie, w których pojawił się wątek służb specjalnych, które miały nękać jego rodzinę i przez to R. zamierzał uciekać z kraju. - Nie potwierdzam, nie zaprzeczam - powiedział przed sądem R. Mówił, że dziś podejrzewa, że jego najbliższych nękały raczej osoby prywatne niż służby.
Przesłuchanie Piotra R. ma być kontynuowane 10 września. Wtedy też mają składać wyjaśnienia pozostali oskarżeni.
Ucieczka ze szpitala
Sprawa dotyczy wydarzeń z 2017 roku. R. odsiadywał wyrok, który miał się skończyć w 2029 roku. Mężczyzna był wcześniej siedmiokrotnie karany, między innymi za oszustwa. Przed Sądem Okręgowym w Warszawie toczyło się kolejne postępowanie, w którym usłyszał 80 zarzutów i groziło mu nawet 12 lat więzienia.
Prokuratura o pomoc Piotrowi R. oskarżyła Rafała M., którego poznał w pomieszczeniu dla zatrzymanych w Sądzie Okręgowym w Warszawie. R. miał mu wtedy przekazać numer telefonu do swojego adwokata. Gdy w styczniu 2017 roku M. opuścił areszt, skontaktował się z mecenasem i przekazał swój aktualny numer telefonu, żeby Piotr R. mógł do niego dzwonić z aresztu śledczego.
Szczegóły ucieczki mieli omawiać za pośrednictwem Katarzyny B., konkubiny Piotra R. Miała przekazywać partnerowi listy z instrukcjami podczas rozpraw w sądzie (też była oskarżona). Według prokuratury Katarzyna B. miała także za pośrednictwem adwokata i aplikanta przekazywać instrukcje do aresztu, w którym przebywał R. Podczas widzeń adwokackich Piotr R. miał się zapoznawać z treścią listów i od razu na nie odpowiadać.
- Omawiali plan ucieczki, kwestie zakupu broni, zamawiania taksówek - mówił Łukasz Łapczyński, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Lek na źrenice i karta SIM
Wspólnicy R. mieli mu także w korespondencji przemycić lek rozszerzający źrenice i kartę SIM do smartwatcha, za którego pośrednictwem kilka razy komunikował się z Rafałem M. i Katarzyną B. Kobieta miała też dwa dni przed planowaną ucieczką przekazać M. trzy tysiące złotych zaliczki za pomoc, pistolet parabellum, 58 nabojów i list z instrukcjami.
26 maja Piotr R. został doprowadzony na przesłuchanie do Prokuratury Rejonowej Warszawa Śródmieście Północ przy ulicy Wiślickiej. Wcześniej odmawiał składania zeznań, bo nie było przy nim pełnomocnika. "W czasie tego przesłuchania zarządzono przerwę, bo Piotr R. chciał skorzystać z toalety. W tym czasie zadzwonił z telefonu w zegarku do Rafała M., zakroplił sobie do oka lek rozszerzający źrenice, a po powrocie z toalety zaczął się uskarżać na ból i problemy z widzeniem" - opisywał prokurator Łapczyński.
Rafał M. oczekiwał już pod siedzibą prokuratury.
Obrońca R. mecenas Daniel G. wezwał pogotowie, które zawiozło oskarżonego na badania do Szpitala Klinicznego w Warszawie. Był pilnowany przez dwóch policjantów z Wydziału Konwojowego Komendy Stołecznej Policji. Nie był skuty, bo z powodu rzekomej kontuzji poruszał się o kulach. W szpitalu przebywali około sześciu godzin, w tym czasie Piotr R. kilkanaście razy udawał się do toalety i stamtąd - jak wykazał rejestr połączeń - dzwonił do wspólnika.
Po serii badań lekarze nie znaleźli powodów do hospitalizacji. Gdy jeden z funkcjonariuszy poszedł po radiowóz, do Piotra R. podbiegł Rafał M. i podał mu broń. R. wycelował w głowę pozostającego przy nim policjanta, krzycząc, że to akcja "polskiego podziemia" i że go "odpali". Chwilę później R. i M. odjechali spod szpitala taksówką, którą kierował Andrzej P.
Według prokuratury, mężczyźni przesiedli się do kolejnej taksówki i pojechali nią do Poznania. Piotr R. kilka dni później sam pojechał do Gdańska. Zameldował się w Hotelu Oliwskim, podając się za Belga o imieniu Xavier. Komendant stołeczny policji wyznaczył 20 tysięcy złotych nagrody za pomoc w jego ujęciu.
Piotr R. został zatrzymany 3 czerwca. Miał przy sobie odbezpieczony i załadowany pistolet parabellum. W kolejnych dniach zatrzymano Rafała M., Katarzynę B. i Andrzeja P.
Sprzeczne zeznania
Piotr R. przebywa od tamtej pory w areszcie śledczym. Ośmiokrotnie przesłuchiwany za każdym razem mówił co innego, m.in. o spisku służb specjalnych, które mszczą się na nim, bo posiada biały pendrive, na którym są "bardzo mocne papiery na polityków". Ostatecznie przyznał się do winy.
Rafał M., także przebywający w areszcie, powiedział śledczym, że został przez Piotra R. oszukany, bo za pomoc w ucieczce miał otrzymać 500 tysięcy złotych, a dostał tylko zaliczkę.
Katarzyna B. w toku śledztwa zaprzeczyła, by brała udział w przygotowaniu ucieczki R. Miała sugerować prokuratorowi, że w ucieczce mógł pomagać niejaki Robert, który na polecenie jej konkubenta miał ją chronić przed służbami specjalnymi. O "Robercie" i jego związku ze sprawą mówił także Piotr R. Istnienia tej osoby nie udało się potwierdzić.
Do winy nie przyznał się także taksówkarz. Andrzej P. twierdzi, że musiał przewieźć oskarżonych, bo Piotr R. celował do niego z pistoletu. Wyjaśnił, że rozpoznał broń, bo wcześniej w gangu, tzw. grupie ożarowskiej, odpowiadał za militaria. Był ośmiokrotnie karany, między innymi za udział w zorganizowanej grupie przestępczej, porwanie i rozbój z użyciem niebezpiecznego narzędzia. Teraz także jest w więzieniu.
Prokuratura początkowo przedstawiła zarzuty także adwokatowi Danielowi G. i aplikantowi Jackowi W. - Byli podejrzani o podjęcie czynności mających na celu ułatwienie ucieczki Piotrowi R. Ostatecznie postępowanie karne w tym zakresie umorzono - powiedział prokurator Łapczyński.
PAP/kw/ran