Widziałam dwóch biegnących mężczyzn. Jeden z nich trzymał broń. Bałam się - zeznała w środę w Sądzie Rejonowym w Warszawie kobieta, która była świadkiem w procesie Piotra R. Mężczyzna uciekł z policyjnego konwoju wiosną 2017 roku.
39-latek, w procesie którego zeznawała kobieta jest oskarżony między innymi o zorganizowanie ucieczki z policyjnego konwoju i napaść na funkcjonariuszy z bronią w szpitalu przy ul. Banacha. W środę w sądzie rejonowym odbyła się kolejna rozprawa w tej sprawie.
"Był to paraliżujący strach"
Zanim zaczęła składać zeznania zawnioskowała, by podczas jej wypowiedzi na sali rozpraw nie było oskarżonych. Sędzia Monika Makowska-Krałka przychyliła się do jej wniosku. - Mężczyźni byli w bliskiej odległości. Poruszali się bardzo szybko. Zauważyłam, że jeden z nich trzyma przedmiot przypominający broń – zeznała podczas środowej rozprawy świadek. Dodała, że nie słyszała strzałów, ale wygląd tej broni przykuł jej uwagę, ponieważ to nie był typowy pistolet, ale przypominający broń z czasów "II wojny światowej". Świadek powiedziała, że ze strachu schowała się za zaparkowanym samochodem. - Dla mnie był to paraliżujący strach. Bałam się, że ktoś tam może być, że obserwuje zajście. Bałam się, że jestem śledzona – zeznała w sądzie kobieta. - Mężczyźni wsiedli do taksówki, która ruszyła z piskiem opon – kontynuowała. Podkreśliła, że przez dłuższą chwilę była sama na ulicy, a potem zobaczyła dwóch policjantów - jednego starszego, drugiego młodszego. - Podbiegłam do nich (...) Ci policjanci byli roztrzęsieni. Jeden z nich był w szoku i co chwilę powtarzał, że "góra go zabije" - mówiła świadek. Zeznająca w sądzie kobieta stwierdziła też, że usłyszała, jak jeden z funkcjonariuszy powiedział, że "gdyby nie odskoczył, to nie byłoby z niego co zbierać".
Był siedmiokrotnie karany
Proces Piotra R. ruszył we wrześniu 2018 roku - dotyczy wydarzeń z poprzednich lat.
R. (wcześniej siedmiokrotnie karany, między innymi za oszustwa) odsiadywał wówczas wyrok, który miał się skończyć w 2029 roku. A przed Sądem Okręgowym w Warszawie toczyło się kolejne postępowanie, w którym usłyszał 80 zarzutów i groziło mu nawet 12 lat więzienia. W pomieszczeniu dla zatrzymanych w Sądzie Okręgowym Piotr R. poznał w 2016 roku Rafała M. R. miał mu przekazać numer telefonu do swojego adwokata. Gdy w styczniu 2017 roku M. opuścił areszt, skontaktował się z mecenasem i przekazał swój aktualny numer telefonu, żeby Piotr R. mógł do niego dzwonić z aresztu śledczego. Szczegóły ucieczki mieli omawiać za pośrednictwem Katarzyny B., konkubiny Piotra R., która miała przekazywać parterowi listy z instrukcjami podczas rozpraw w sądzie. Według prokuratury Katarzyna B. miała także za pośrednictwem adwokata i aplikanta przekazywać instrukcje do aresztu, w którym przebywał R. Podczas widzeń adwokackich Piotr R. miał się zapoznawać z treścią listów i do razu na nie odpowiadać.
"Zaczął się uskarżać na ból"
Wspólnicy R. mieli mu także w korespondencji przemycić lek rozszerzający źrenice i kartę SIM do smartwatcha, za którego pośrednictwem kilka razy komunikował się z Rafałem M. i Katarzyną B. Kobieta miała też dwa dni przed planowaną ucieczką przekazać M. 3 tys. zł zaliczki za pomoc, pistolet parabellum, 58 nabojów i list z instrukcjami. 26 maja 2017 roku Piotr R. został doprowadzony na przesłuchanie do Prokuratury Rejonowej Warszawa Śródmieście Północ przy ulicy Wiślickiej. "W czasie tego przesłuchania zarządzono przerwę, bo Piotr R. chciał skorzystać z toalety. W tym czasie zadzwonił z telefonu w zegarku do Rafała M., zakroplił sobie do oka lek rozszerzający źrenice, a po powrocie z toalety zaczął się uskarżać na ból i problemy z widzeniem" - opisywał prokurator Łapczyński. Obrońca R. mecenas Daniel G. wezwał pogotowie, które zawiozło oskarżonego na badania do Szpitala Klinicznego w Warszawie. Mężczyzna był pilnowany przez dwóch policjantów. Nie był skuty kajdankami, bo z powodu rzekomej kontuzji poruszał się o kulach. W szpitalu przebywali około sześciu godzin, w tym czasie Piotr R. kilkanaście razy udawał się do toalety i stamtąd - jak wykazał rejestr połączeń - dzwonił do wspólnika.
"Wycelował w głowę policjanta"
Po serii badań lekarze nie znaleźli powodów do hospitalizacji. Gdy jeden z funkcjonariuszy poszedł po radiowóz, do Piotra R. podbiegł Rafał M. i podał mu broń. R. wycelował w głowę będącego przy nim policjanta, krzycząc, że to akcja "polskiego podziemia" i że go "odpali". R. i M. uciekli sprzed szpitala taksówką, którą kierował Andrzej P. Przesiedli się następnie do innej taksówki i pojechali do Poznania, gdzie byli kilka dni. Później Piotr R. pojechał do Gdańska, gdzie pod fałszywym nazwiskiem zamieszkał w hotelu. Tam został zatrzymany. Był uzbrojony. Piotr R. oraz Rafał M. przyznali się do zarzucanych im czynów i złożyli wyjaśniania. Obydwaj są w aresztach. Katarzyna B. w toku śledztwa zaprzeczyła, by brała udział w przygotowaniu ucieczki R. Do winy nie przyznał się także taksówkarz. Andrzej P. twierdzi, że musiał przewieźć oskarżonych, bo Piotr R. celował do niego z pistoletu. Kolejny termin rozprawy zaplanowano na 4 września.
PAP/em/ran