Pasażerowie wychodzący w środowy poranek ze stacji Młociny mogli czuć się zaskoczeni. Na chodniku na rogu ul. Kasprowicza i Nocznickiego zaparkował radiowóz, a policjanci wyłapywali tych, którzy przechodzili na czerwonym świetle. Akcję opisał internauta yackoo nazywając ją "polowaniem na przechodniów".
Według yackoo takie działania były bardziej efektowne niż rzeczywiście potrzebne. - Otóż skrzyżowanie przy węźle Młociny nie jest zbyt ruchliwe, a zainstalowana tu sygnalizacja świetlna wybitnie spowalnia ruch pieszych - opisuje. Twierdzi, że rozplanowanie przejść, przystanków i wyjścia ze stacji jest uciążliwe dla tłumów pasażerów przesiadających się na węźle Młociny. - Nic więc dziwnego, że w takich okolicznościach mało kto decyduje się na oczekiwanie na zielone światło - zwłaszcza, gdy w promieniu kilkuset metrów nie widać żadnego pojazdu! - usprawiedliwia łamiących przepisy.
"Nigdy nie ma zielonej fali"
Na zarzuty o chęc poprawienia statystyk przez policjantów odpowiada Wojciech Pasieczny ze stołecznej drogówki. - Prowadzimy kontrole tam, skąd mamy sygnały, że dochodzi do częstych przypadków łamania przepisów - wyjaśnia. Kontrola przy węźle Młociny była jednym z elementów większej akcji, która ma zmniejszyć liczbę wypadków z udziałem pieszych. Pasieczny tłumaczy, że najlepiej jest działać, zanim dojdzie do niebezpieczeństwa. - Nie czekamy, aż tam zaczną ginąć ludzie - mówi.
Pasieczny dodaje, że zarzuty o złą organizację świateł mozna kierować do miejskiego inżyniera ruchu. Zwraca jednak uwagę, zmiana organizacji jednego skrzyżowania nie pozostaje bez wpływu na inne, a w tej sytuacji zawsze ktoś będzie niezadowolony. - Nigdy nie ma zielonej fali, tak żeby po przekroczeniu jednych pasów od razu włączało się zielone światło na poprzecznym przejściu - tłumaczy.
Przeczytaj cały artykuł internauty:
js
Źródło zdjęcia głównego: | Eurosport