Park Miniatur został bez siedziby, miasto wypowiedziało właścicielom umowę dzierżawy. - Uważam, że to nagonka na Hannę Gronkiewicz-Waltz, a my dostaliśmy za to rykoszetem - twierdzi dyrektor placówki.
Siedziba parku mieściła się w centrum Warszawy, w ponad stuletnim gmachu zaprojektowanym przez Stanisława Grochowicza i Gustawa Landaua-Gutentegera.
Miniatury na Senatorskiej można było oglądać od 2015 roku. Wcześniej budynek pozostawał w gestii Ministerstwa Edukacji Narodowej.
Ostatnio o dzierżawie lokalu było w mediach głośno. "Gazeta Polska" ujawniła umowę zawartą pomiędzy Zarządem Mienia Miasta i Skarbu Państwa, a Fundacją Park Miniatur Województwa Mazowieckiego.
Według informacji dziennikarzy za dzierżawę gruntu i zabytkowego pałacu fundacja płaci miesięcznie 4270 zł, czyli 3,71 zł za metr kwadratowy.
Dziennikarze przywołali również, że umowa dotyczy wynajęcia działki o powierzchni 1151 mkw, a powierzchnia zabytkowego budynku jest o wiele większa. Według nich znajdują się tu dwa lokale mieszkalne o powierzchni 142 mkw, a cześć "niemieszkalna" to aż 2115 mkw. Z czego wynikałoby, że fundacja za metr płaci około 2 złotych miesięcznie.
"Nie płacili"
Niespełna dwa tygodnie po ujawnieniu tych informacji, miasto wypowiedziało umowę dzierżawy na Senatorskiej.
Z jakiego powodu? - Zgodnie z postanowieniami umowy, jednym z powodów jej wypowiedzenia jest zaleganie przez Fundację Park Miniatur Województwa Mazowieckiego z zapłatą wszelkich opłat, podatków i świadczeń publicznych związanych z nieruchomości - odpowiada Wojciech Latocha, zastępca dyrektora w biurze Mienia Miasta i Skarbu Państwa.
Dodaje, że urząd wzywał właścicieli do zapłaty rachunków za centralne ogrzewanie, jednak do dziś należność nie została uregulowana.
- W świetle powyższego ujawnienie przez tygodnik kwoty czynszu nie stanowiło podstaw do wypowiedzenie umowy - stwierdza stanowczo Latocha.
"Nagonka na Gronkiewicz-Waltz"
To, że fundacja miała kłopoty finansowe, potwierdza jej dyrektor Rafał Kunach. Jednak zastrzega, że samą decyzją miasta jest zaskoczony.
- Nie mamy siedziby, najprawdopodobniej pójdziemy do garażu. Zadłużenie wynika z faktu, że zepsuł nam się licznik - tłumaczy Rafał Kunach. I wyjaśnia, że w związku z tym, że fundacja płaciła więcej za prąd, zabrakło pieniędzy na inne opłaty.
Neguje też informacje podawaną przez tygodnik dotyczącą pokoi, z których miała korzystać fundacja.
- My nie mamy tutaj żadnego mieszkania, w lokalu śpią dwie osoby, które pilnują budynku. Rozumiem, że płacimy bardzo mało, ale nikt się nie zastanawiał, że tutaj (w budynku przy Senatorskiej - red.) nic nie było. Uważam, że to nagonka na Hannę Gronkiewicz-Waltz, a my dostaliśmy za to rykoszetem - kończy.
kz/pm