Wystarczyło kilka minut, by Armia Krajowa stała się armią milionerów. 12 sierpnia 1943 r., podczas akcji "Góral" związanej z napadem na Bank Emisyjny w Warszawie, żołnierze polskiego podziemia przejęli 106 milionów złotych.
W rzeczywistości przygotowania do tej akcji trwały blisko rok. Finanse podziemia przedstawiały się tak słabo, że gen. Stefan "Grot" Rowecki po rozmowie z kpt. Emilem Kumorem "Krzysiem" z Biura Finansów i Kontroli KG AK podjął decyzję o napadzie na bank. Mieściło się to w standardowej działalności Armii Krajowej. W myśl zasady "wojna żywi wojnę" żołnierze podziemnej dywersji standardowo rabowali pieniądze należące do okupanta; warszawski Bank Emisyjny przy ul. Bielańskiej 1, na który zdecydowano się napaść, był w pełni kontrolowany przez Niemców.
Kontrolowany, ale nie do końca
Szczęśliwie dla konspiratorów choć był kontrolowany, to niekoniecznie przez Niemców obsadzony. Na różnych szczeblach w dalszym ciągu pracowali tam również Polacy, niektórzy z nich współpracujący z Armią Krajową. Do nich należeli m.in. Ferdynand Żyła i Jan Wołoszyn – obdarzeni na okazję akcji pseudonimami "Michał I" i "Michał II". Ich zadaniem było informowanie o planowanym transporcie większej gotówki, wszelkich zmianach w procedurze i generalnie o wszystkim, co mogłoby mieć wpływ na powodzenie napadu.
W prace zaangażowało się najwyższe dowództwo, a operację zlecono oddziałowi znakomitych dywersantów, znanemu wcześniej pod nazwą "Osa", później zaś, po oficjalnym włączeniu w strukturę warszawskiego Kedywu – "Kosa 30". Operacji nie przerwały nawet dwie tragedie. Po pierwsze, aresztowanie gen. "Grota", po drugie – rozbicie "Kosy 30", którego większość członków aresztowano podczas ślubu jednego z nich. Nowy dowódca gen. Tadeusz "Bór" Komorowski zdecydował o kontynuowaniu przygotowań, a skład wykonawców wzbogacili członkowie także elitarnego oddziału por. Romana Kiźnego "Pola".
Plan gotowy, czekali na sygnał
W lipcu 1943 r. akcja była już doskonale zaplanowana, wystarczyło czekać na sygnał. Dzięki obu "Michałom" żołnierze wiedzieli, że do przewozu gotówki Niemcy używają samochodów Zakładu Oczyszczania Miasta i zawsze mają gotowe trzy warianty trasy. Po raz pierwszy planowano uderzenie 5 sierpnia, zawiniła jednak komunikacja – części grupy nie zdążono po prostu poinformować o akcji. Tydzień później błąd ten naprawiono. Wszystkie oddziały były na swoich miejscach. Pierwsza ewentualna trasa przejazdu była z góry wyłączona z powodu remontu mostu Poniatowskiego. Drugą – przy wjeździe na ul. Miodową – wyłączyli sami akowcy, ustawiając odpowiednie fałszywe znaki drogowe. Trzecią zaś obstawiono zgodnie z założeniem.
Napad
Piętnaście minut po jedenastej na ul. Senatorską wjechały auta z gotówką. Jeden pas ulicy blokował wóz ustawiony tam przez Polaków; kiedy Niemcy usiłowali go wyminąć, niemal wpadł im pod koła ręczny wózek ze stertą skrzyń, pchany przez pchor. Zbigniewa Skoworotko "Jarkę" – w cywilu. Samochód zahamował z piskiem opon, do którego to dźwięku w tej samej chwili dołączyły strzały z rozpylacza. Był to sygnał do rozpoczęcia akcji. Z blokującego jezdnię pojazdu wyskoczyło dwóch akowców, Stanisław Zołociński "Doman" i Andrzej Żupański "Andrzej", którzy ostrzelali eskortę, i niemal jednocześnie do akcji weszli żołnierze "Kosy 30". Żupański zapamiętał to jako błyskawiczną operację: "Opanowali skrzynię, zaczynając wyrzucać policjantów na ulicę. Usunęli też znajdujących się tam poległych w strzelaninie dwóch pracowników banku. Pozostali natychmiast się sami ewakuowali".
Za kierownicę wskoczył Stanisław Matych "Mila" i dokładnie po trzech minutach od pierwszego wystrzału samochód Zakładu Oczyszczania Miasta, już bez Niemców, ruszył gwałtownie na północ, w kierunku Woli. Bez przeszkód akowcy dojechali na ul. Sowińskiego. Tam w umówionym wcześniej gospodarstwie worki z gotówką wrzucono do wykopanej dziury, którą zasypano ziemniakami. Jeszcze tego samego dnia pieniądze przepakowano do skrzynek – takich, w których transportuje się owoce i warzywa – a następnego dnia przetransportowano je do konspiracyjnego lokalu przy ul. Śliskiej. Po przeliczeniu okazało się, że w ręce Armii Krajowej trafiło 106 mln zł, a więc dwukrotnie więcej, niż zdobyto by podczas pierwszego, nieudanego napadu tydzień wcześniej.
Przypadkowe ofiary
Tragicznym aspektem akcji "Góral" były przypadkowe ofiary w osobach trzech (Żupański nie zauważył jednej z ofiar – dlatego pisze o dwóch) polskich pracowników Banku Emisyjnego, którzy zginęli podczas strzelaniny. To żadne wytłumaczenie, ale ich śmierć zapewne ocaliła życie wielu innych. Rzecz w tym, że właśnie ich zabicie zdezorientowało Niemców, którzy nigdy nie zdobyli pewności, czy napad był akcją niepodległościowego podziemia, czy zwykłym rabunkiem. To z kolei powstrzymało ich przed szukaniem odwetu na ludności cywilnej – w połowie 1943 r. liczba łapanek i egzekucji wyraźnie wzrosła, można więc śmiało założyć, że podobnie postąpiliby i tym razem. W sytuacji, jaka nastąpiła, ich jedynym i dość rozpaczliwym ruchem, były oplakatowanie miasta i oferta nagrody dla osoby, która wskazałaby miejsce, do którego trafiły pieniądze, lub sprawców napadu. Nikt się nie zgłosił.
PAP/kw
Powstaje film o "Kurierze z Warszawy":
Zdjęcia do filmu powstają na moście
Zdjęcia do filmu powstają na moście
Film o "kurierze z Warszawy" - konferencja
Film o "kurierze z Warszawy" - konferencja
Źródło zdjęcia głównego: domena publiczna