Lekarzom nie udało się wyciągnąć 21-milimetrowej igły, która znajduje się w oskrzelach półtorarocznej Nel. Ryzyko śmierci dziecka okazało się zbyt duże. Sprawą zajął się reporter "Uwagi!" TVN.
Po raz pierwszy dziewczynka trafiła do Szpitala Dziecięcego przy ul. Niekłańskiej w Warszawie 23 grudnia ubiegłego roku. Miała ciężkie zapalenie płuc i sepsę. 5 stycznia lekarze zdecydowali się wypisać ją do domu, ale jej mama przekonuje, że nie wiedziała, że córka wychodzi do domu z igłą w ciele.
Po trzech godzinach, ze względu na radykalnie pogarszający się stan zdrowia, dziewczynka wróciła do szpitala. Przyjęto ją na oddział intensywnej terapii w jeszcze gorszym stanie niż w grudniu. Nel oddychała za pomocą respiratora.
Decyzja o operacji
Dziecko zostało przeniesione do szpitala przy Żwirki i Wigury. W ostatnich dniach lekarze sprawdzali, czy istnieje możliwość przeprowadzenia operacji i wydobycia igły z ciała.
- Zdecydowali, że będą próbować dotrzeć do igły przez bronchoskopię. W poniedziałek wpuścili Nel kabelek z kamerką. Próbowali dojść po płucach, gdzie to może być usytuowane. Niestety, nie udało się zlokalizować igły. W miejscu, gdzie sięga bronchoskop, nie widać ciała obcego – opowiadała kilka dni temu reporterowi "Uwagi!" Olga Guz, mama Nel.
Lekarze zdecydowali jednak, że w piątek będą operować Nel.
- Igła mieści się w płacie dolnym i będzie nacinana między żebrami. Operacja niesie duże ryzyko. W pięciostopniowej skali anestezjolodzy oceniają zagrożenie na cztery. Może umrzeć podczas operacji - mówiła przed zabiegiem Olga Guz.
Igła została
Podczas operacji nie udało się wyciągnąć igły. Ta znajduje się jednak w oskrzelu, a nie jak początkowo sądzono - w płucu. Lekarze nie chcieli podjąć ryzyka, bo prawdopodobieństwo śmierci dziewczynki było zbyt wielkie.
Nel musi urosnąć. Kolejną próbę wydobycia igły, lekarze mogą podjąć za parę lat. Nie wiadomo, czy do tego czasu się nie przemieści.
Ciężko chora
Dziewczynka od urodzenia ma wielowadzie, nie chodzi, słabo widzi i słyszy, oddycha przez rurkę tracheostomijną.
Do dziś nie wiadomo, jak igła znalazła się w ciele dziewczynki. - Pani doktor powiedziała, że ktoś musiał jej wrzucić przez rurkę tracheostomijną – mówiła pani Olga.
Z taką wersją nie zgadzała się matka dziewczynki. - Mam żal do szpitala, że wypuścili mi dziecko. Nawet, jakbym wiedziała, że ona ma tę igłę to nie chciałabym jej brać do domu. Bo bym nie wiedziała, co mam robić – przekonywała w reportażu "Uwagi!" pani Olga.
Szpital twierdził, że podał matce informację o ciele obcym. Opisu nie było w dokumentach, którymi dysponuje mama Nel.
- Jeden lekarz, który opisuje zdjęcie rentgenowskie, robi to w ten sposób, inny lekarz zwraca uwagę na inne elementy. Najwyraźniej lekarz prowadzący uznał, że nie należy tego wpisywać – tłumaczył Mazurek.
Sprawa trafiła do prokuratury. Na początku śledczych powiadomił sam szpital. - Wskazywał na problemy związane z opieką nad małoletnią pokrzywdzoną, które mogą leżeć po stronie matki dziecka – mówił Marcin Saduś, rzecznik Prokuratury Okręgowej Warszawa Praga.
Śledztwo prokuratury
Jak się jednak okazało, śledczy nie dysponowali pełną dokumentacją medyczną Nel. Brakowało kluczowego zdjęcia RTG z 23 grudnia, które dopiero dostarczył dziennikarz "Uwagi!". - Postępowanie jest prowadzone zarówno w kierunku narażenia na niebezpieczeństwo utraty życia, na skutek niewłaściwej opieki w czasie, gdy dziecko przebywało w domu. Ale również w zakresie ewentualnego błędu medycznego, który mógł zostać popełniony w szpitalu - wyjaśnił Saduś i zaznaczył, że nie bez znaczenia jest fakt samego wprowadzenia do organizmu igły.
- Jeżeli te okoliczności miały wpływ na pogorszenie się stanu zdrowia dziecka i skutkowały na przykład trwałym uszczerbkiem na tym zdrowiu, wówczas konieczna będzie zmiana kwalifikacji prawnej. Taki czyn będzie zagrożony karą do 10 lat pozbawienia wolności – podkreśla rzecznik prokuratury.
Jakub Dreczka, "Uwaga!" TVN /ran/b