Fortepianowy duet to niezwykle trudna forma muzyczna, szczególnie jeśli tworzą go wielkie indywidualności. Sławek Jaskułke i Piotr Wyleżoł postanowili zaryzykować wspólne granie na dwa fortepiany. Efektów tego artystycznego spotkania będzie można posłuchać podczas wtorkowego koncertu w Fabryce Trzciny. Wcześniej dwaj wybitni muzycy spotkali się z dziennikarzem tvnwarszawa.pl, aby porozmawiać o muzyce, futbolu i Warszawie.
Piotr Bakalarski: Kiedy gracie w duecie, fortepiany są zestawione "plecami" do siebie. Wyglądają jak dwa przyciągające się bieguny magnesu. Czy wy jako artyści i ludzie też jesteście takimi przeciwieństwami?
Sławek Jaskułke: Podobnie, ale nie wiadomo kto jest plusem, a kto minusem.
Piotr Wyleżoł: Myślę, że tak. Gdyby ktoś poprosił mnie trzy lata temu, zanim zaczęliśmy razem grać, o wrzucenie do jednego worka pianistów, którzy mają podobną estetykę grania, to na pewno w tym worku nie byłoby Sławka. Ale może właśnie to jest fajne, że się uzupełniamy, jak w dobrym związku.
Spotkanie dwóch pianistów to niecodzienna sprawa. Znaleźć dwóch takich, których muzyka harmonijnie by się łączyła jest bardzo trudne. Ale nam, od kiedy razem gramy, nie zdarzają się takie momenty muzyczne, że musimy wyrażać słowami rzeczy, których od siebie oczekujemy, poza czysto technicznymi sprawami. Wyczuwamy wszystko i nie musimy o tym rozmawiać.
Usilnie szukając różnic między wami dopatrzyłem się ich w wykształceniu. Podczas, gdy Sławek wcześnie porzucił studia muzyczne, Piotr został dyplomowanym nauczycielem na Akademii Muzycznej w Krakowie.
SJ: Są różne drogi kształcenia się i dochodzenia do pewnego poziomu umiejętności. Jedna to szkoła akademicka, a druga, którą ja wybrałem, to granie z innymi muzykami i uczenie się od nich. To praktycznie to samo, tylko inaczej podane.
PW: Skończyłem studia, mam dyplom, ale najwięcej nauczyłem się grając w piwnicy z Januszem Muniakiem. Uczę, bo daje mi to satysfakcję, ale też pewną stabilizację. Nie jestem akademikiem chodzącym na zajęcia z teczką, moja praca polega głównie na byciu czynnym muzykiem. Uczelnia to rzecz w tym kontekście drugoplanowa.
Skąd pomysł grania na dwa fortepiany?
SJ: Bezpośrednim impulsem był mój projekt "Chopin na 5 fortepianów", który prezentowaliśmy podczas EXPO w Szanghaju w 2010 roku. Wcześniej mieliśmy cykl kilku prób i wtedy to wykiełkowało, pomyśleliśmy, że trzeba zacząć pisać coś na dwa fortepiany. Ale myśleliśmy o wspólnym muzykowaniu już od dłuższego czasu.
Ten projekt ma lidera czy jest demokratyczny?
SJ: Nie jestem przekonany czy w sztuce panuje demokracja. Jednak w tym przypadku musimy być demokratyczni, bo każdy z nas ma swoją osobowość i jest ukształtowanym artystą. Jeśli nie byłoby podstaw demokratycznych, nie byłoby szans na tego typu przedsięwzięcie.
A jak powstawały kompozycje na płytę "DuoDram"?
SJ: Pierwsze spotkania były improwizowane. Każdy z nas przynosił jakieś kompozycje i wspólnie to układaliśmy. Teraz jesteśmy na innym etapie – staramy się od razu komponować na dwa fortepiany wykorzystując fakturę, charakterystykę brzmienia i możliwości kolorystyczne jakie dają nam dwa instrumenty. Patrząc historycznie na tego typu duety, wszystkie były bardzo improwizowane.
PW: Pomijając takie mniej jazzowe, jak słynni Marek i Vacek. Nie raz słyszymy takie porównania, ale to jest z założenia trochę inne bajka. Oni mieli muzykę w 90 procentach napisaną, my mamy własną, w większości improwizowaną. Nie jesteśmy coverowym zespołem. Zdajemy sobie sprawę, że to co gramy, może być dla publiczności trudne, ale nie kalkulujemy. Robimy swoje.
Porównania do Marka i Vacka albo Makowicza i Możdżera same się narzucają, bo takich duetów w Polsce było niewiele. Czy to wynika z trudności tej formy?
PW: Generalnie duety fortepianowe są rzadkie, a taka formuła rzeczywiście jest niezwykle trudna. Wymaga kompromisów, bo trzeba zgrać dwa instrumenty harmoniczne. Nie możemy sobie bezkarnie hasać, jak wtedy, gdy gramy w klasycznym składzie z kontrabasem i perkusją.
SJ: Takie spotkania wymagają ogromnej muzycznej dojrzałości i wzajemnego szacunku. Gdybyśmy byli takimi 20-letnimi zakapiorami, wprowadzalibyśmy więcej chaosu niż sensu.
Nie może być rywalizacji?
SJ: Rywalizacja jest! Ścigamy się, ale Piotra bardzo ciężko prześcignąć.
PW: Lubimy ze sobą grać. Jesteśmy jak tenisiści, którzy lubią stawać naprzeciw siebie na korcie.
Myślałem, że gracie w deblu. Szukaliście inspiracji, punktów odniesienia w innych znanych duetach?
SJ: Wcześniej nie było to w sferze moich poszukiwań.
PW: Po czasie posłuchałem bardziej wnikliwie duetu Herbie Hancock - Chick Corea. Kiedy pojawiły się porównania z Markiem i Wackiem sprawdziłem ich utwory na YouTubie, bo, prawdę mówiąc, wcześniej ich nie znałem. Pamiętam, że moi rodzice mieli ich płytę winylową, ale nie kojarzyłem żadnego utworu.
Wróćmy do wątku sportowego. Piotrze, brałeś niedawno udział w bardzo dziwnym przedsięwzięciu. Stworzyliście ścieżkę dźwiękową do słynnego meczu Polski z Anglią na stadionie Wembley z 1973 roku. To była jednorazowa akcja?
PW: Jednorazowa i bardzo improwizowana. Na scenie było ponad 20 muzyków, m.in. zespół Zakopower i Nigel Kennedy, który był liderem w tej konstelacji i pomysłodawcą projektu. To było swoiste jam session. Pamiętam, że mieliśmy zagrać efektownie w momencie bramki Jana Domarskiego, ale ktoś za bardzo przedłużył sobie solówkę i nie zauważył gola.
Za pasem Euro 2012. Interesujecie się piłką nożną?
PW: Futbolem jestem zainteresowany od dziecka. Mój ojciec jest po AWF-ie. Zawsze był czynnym piłkarzem i zaraził mnie pasją do sportu. Ja grałem w klubach jako mały chłopak, potem miałem przerwę, a teraz znów regularnie gram na hali. Mimo, że jestem pianistą, nie jestem kaleką. Lubię się rozpędzić i strzelić gola.
SJ: Ja jestem apiłkarski, ale lubię oglądać futbol. Byłem na meczu Polska-Niemcy w Gdańsku. Nie znam się za bardzo na piłce, bardziej ciekaw byłem tych emocji, które towarzyszą 40-tysięcznej publiczności na stadionie. Każdemu polecam takie doświadczenie.
Napisalibyście hymn na Euro 2012? Co by to mogło być: tren żałobny czy jakiś radosny mazurek?
SJ: Może polonez. Przyznam, że miałem taką propozycję, chociaż nie przybrała oficjalnej formy. Ostatecznie nic z tego nie wyszło.
PW: To musiałoby być coś moblizującego i ponadczasowego. Generalnie raczej unikamy sytuacji, kiedy nasza muzyka jest pisana na potrzeby czegoś.
Pytam o to nie przypadkiem. Najlepszą piosenkę piłkarską "A ty się bracie nie denerwuj" stworzył jazzman Andrzej Dąbrowski.
SJ: Tak, trzeba mieć odpowiednie predyspozycje do pisania tego typu piosenek. Wbrew pozorom to jest piekielnie trudne.
PW: Nie da się w życiu robić wszystkiego. My nie współpracujemy na co dzień z wokalistami śpiewającymi po prostu piosenki, co nie prowokuje do pisania takowych. Gramy przede wszystkim muzykę instrumentalną.
Sławku, jesteś jedynym znanym mi muzykiem, który stworzył soundtrack hotelu. Możesz opowiedzieć o tym projekcie?
SJ: Arthotel Lalala to wyjątkowe miejsce w Sopocie, gdzie każdy z pokojów został zaprojektowany przez innego artystę. Spałem tam kilka razy, zaprzyjaźniłem się z właścicielami i pomyślałem, że fajnie byłoby stworzyć pod każdy pokój ilustrację dźwiękową. One mają różny charakter, są w innym stylu, dlatego było to bardzo ciekawe wyzwanie. Większość już mam, został mi jeszcze jeden pokój do napisania. Muzyka znajdzie się na stronie internetowej hotelu.
Rok temu przeprowadziłeś się z Warszawy do Sopotu? Nie myślisz o powrocie?
SJ: Myślę. Jestem zakochany w Warszawie, dobrze się w niej czuję. Dlatego z wyboru spędziłem tu prawie 12 lat życia.
Rzadko grywając.
SJ: To prawda. Z muzycznego punktu widzenia Warszawa mało mnie interesowała. Niewiele się udzielałem, bo nie jestem muzykiem sesyjnym, człowiekiem do wynajęcia. Poza Zbyszkiem Namysłowskim, niewiele współpracowałem z tutejszymi muzykami.
Piotrze, a jak stolica wygląda z krakowskiej perspektywy?
PW: Lubię tu wpaść, żeby potem wrócić szybko z powrotem do Krakowa. Dla jazzmana Kraków wydaje się lepszym wyborem. Od pięciu lat mamy też wydział jazzu na Akademii Muzycznej, przez co również coraz bardziej prężne środowisko. Swoisty renesans jazzu. W wielu klubach aż dudni od tych dźwięków. W ciągu jednego wieczoru w zasięgu spaceru jest kilka piwnic, w których można muzyki jazzowej posłuchać i ją pograć.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Piotr Bakalarski
Sławek Jaskułke (ur. 1979). Pianista i kompozytor. Muzyk eksperymentujący, często odchodzący od jazzu w różnych kierunkach: od klasyki po awangardę. Ma w dorobku ponad 30 albumów. Jest członkiem Kwartetu Zbigniewa Namysłowskiego. Grał też m.in. z Wojtkiem Staroniewiczem, Jackiem Kochanem, Przemkiem Dyakowskim, Emilem Kowalskim, zespołami Pink Freud czy Bussisters Orchestra. Koncertował na największych światowych festiwalach. W 2010 roku na wystawie EXPO w Szanghaju zaprezentował projekt specjalny "Jaskułke - Chopin na pięć fortepianów".
Piotr Wyleżoł (ur. 1976). Pierwsze muzyczne doświadczenia zbierał u boku Janusza Muniaka, Jarka Śmietany i Marka Bałaty. Od początku kariery gra we własnym trio, ale współpracował z wieloma osobistościami, jak: Billy Hart, Edd Schuller, Tomasz Szukalski, Tomasz Stańko, Jan "Ptaszyn" Wróblewski, Adam Pierończyk, Gary Bartz, John Purcell, Urszula Dudziak, Mika Urbaniak, Ewa Bem, Piotr Baron, Steve Logan, Monty Watters, Bennie Maupin, Janis Siegel. Od 2005 roku regularnie współpracuje z Nigelem Kennedy’m. Gra także muzykę klasyczną m.in. Bacha i Vivaldiego. Od października 2007 wykładowca w Katedrze Jazzu i Muzyki Współczesnej Akademii Muzycznej w Krakowie.
Koncert Jaskułke - Wyleżoł "DuoDram"13 marca, środa godz. 20.00 Fabryka Trzciny, ul. Otwocka 14 Bilety 45 zł
Źródło zdjęcia głównego: Wojtek Rojek /mat. promocyjne