Farsa w Teatrze Syrena to niestety nie jest dopięte na ostatni guzik komediowe show. Tempo jest szybkie, aktorzy są niezmordowani. Zmiany scenografii, czyli obrotowej metalowej konstrukcji przypominającej schody ewakuacyjne na zapleczu amerykańskich gmachów, są efektowne i dokonywane przez samych aktorów.
Niewątpliwym motorem napędowym spektaklu jest Marcin Hycnar w roli pewnego siebie optymisty Lawrence'a - przypomina w tym nadętego handlarza sztuką z "Kreacji" w Teatrze Narodowym. Postać Hycnara podporządkowuje sobie całą scenę, skacze po metalowej konstrukcji, jest aktywny ponad miarę. Wiadomo, że skoro oglądamy farsę, to upadek tej postaci będzie bolesny, a nam da wiele powodów do śmiechu.
Zbyt dużo aktorskich sztuczek
Mimo tych atutów, w spektaklu zgrzyta. Problem tkwi w drugiej postaci - Hollomana, który jest skrajnym przeciwieństwem hiperaktywnego kumpla. To skromny, niemrawy mężczyzna, nie wyróżniający się z tłumu, którego źle skrojony garnitur ciągle naraża na drwiny kolegi.
Wojciech Malajkat odnalazłby się w tej roli świetnie, ale nie pozwalają mu na to wyświechtane aktorskie sztuczki - sztucznie "podkręcony" śmiech, wymuszona nieporadność i nieprzekonywające udawanie niezrównoważenia w finale.
Niedopracowana rola
Holloman to w gruncie rzeczy rola trudniejsza, bo dwulicowa. Postać ta, pod pozorem przyjaźni, z premedytacją niszczy życie kolegi z pracy. To zły charakter, ale równocześnie nieudacznik. Reżyserowi zabrakło trochę pomysłu na stworzenie wyrazistej, mocnej przeciwwagi dla postaci nadaktywnego, pożerającego świat Lawrence'a. Nieoczywista postać Hollomana wymagała precyzyjniejszej roboty, której zabrakło. W efekcie śmiejemy się z tej farsy tylko półgębkiem.
"Lawrence & Holloman", prapremiera 12 lutego 2010reż. Grzegorz Chrapkiewicz, występują: Wojciech Malajkat, Marcin Hycnar
Marek Władyka
Źródło zdjęcia głównego: | upload/tvn24/video/1510 MICHALOWSKI ROZM WKD net.mov