Tych historii "koty" zwykle słuchają z otwartymi ustami. Czasem lekko niedowierzają, ale zwykle dają się nabrać. Opowiadający uprawdopodobni je prawdziwymi nazwiskami, znanymi miejscami, a kilku znajomych na pewno potwierdzi, że też coś o tym słyszeli:
- Gdy ja studiowałem, też to opowiadaliśmy - zaskoczył mnie ojciec, gdy z wypiekami na twarzy podzieliłem się z nim kiedyś, prawdziwą historią kolegi mojego nowego kolegi. W ten sposób wpadłem w pułapke miejskiej legendy. Podstawowa zasada "studenckich historii" jest jedna. Zawsze ktoś zna kogoś, kto wie na pewno, że opowieść jest prawdziwa. Przekazuje więc uniwersytecką legendę kolejnej osobie.
- Przyczyna jest prosta. Folklor akademicki, tak zwana proza ludowa, związana jest najczęściej z wykładowcami i egzaminami – mówi profesor Dionizjusz Czubala, autor książki "Wokół legendy miejskiej".
Więc młodsi pytają o profesorów, wykłady, akademiki. A starsi chętnie dzielą się tą wiedzą.
Zaklinanie misji na Marsa
Na Uniwersytecie Warszawskim krąży legenda o wykładowcy, do którego na egzamin przyszedł niedouczony student. Wyciągnął trzy flaszki wódki – Trzy butelki, za 3 w indeksie – miał powiedzieć. Profesor zabrał dwie flaszki - Dwie, za 2 w indeksie - powiedział.
Historia autentyczna? Pod warunkiem, że powtórzyła się też m.in. na Politechnice i UKSW. Bo wszędzie opowiadana jest jako prawdziwa.
- 80% legend akademickich dotyczy zaklinania rzeczywistości. Studenci opowiadają te legendy by sobie pomóc. Pokonać lęk przed egzaminem – mówi Czubala.
Oddzielną grupę stanowią legendy makabryczne. Historie "pijanych astronautów" znają już nie tylko studenci w całej Polsce. Została zdemaskowana jako blaga, ale wciąż są tacy, którzy dają się na nią złapać. W Warszawie wydarzała się m.in. "na Kicu", ale częściej chyba w akademiku przy Żwirkach, bo liczba pięter dobrze działa na dramaturgię opowieści.
Podobno, na mocno zakrapianej imprezie studenci odurzeni alkoholem, bądź narkotykami, wyrzucili przez okno kolegę w tekturowym pudle. Na kartonie napisali "Misja na Marsa". Gdy zaalarmowana policja przyjechała na imprezę, przerwała przygotowania do kolejnej misji. Druga osoba siedziała już w pudle z napisem "Akcja ratunkowa". Podobno.
Gdy egzaminuje "dobry alfons"
Historia astronautów z akademika, pachnie jednak fałszem na kilometr. Nie brak takich, które brzmią wiarygodniej, a makabryczniej. Opowiada się o mordercach, czy gwałcicielach w kampusach. Zwykle legendę okrasza się kilkoma znanymi danymi: nazwą wydziału, numerem pokoju, itd.
- Te historie często powtarzają także rodzice, których dzieci idą na pierwszy rok studiów. Ma to, w ich mniemaniu, pomóc im przy wyborze bezpiecznego kampusu. W ten sposób próbują opanować "potwora lęku" – tłumaczy Czubala.
Bardzo popularną legendą jest również ta o studentce, która wychodząc z egzaminu z dwóją w indeksie krzyknęła "Je**** alfons". Profesor, który to usłyszał skreślił dwóję i wpisał studentce piątkę z wykrzyknikiem. – Dobry alfons, szanuje swoje k**** - powiedział profesor.
Słyszeliście o tym profesorze? Zakładam, że tak.
- Legendy, które mają zabarwienie humorystyczne zaliczyłbym raczej do anegdot. Często opowiadają je sami wykładowcy jako dowcipy o studentach. To odzielna grupa ludowej prozy – mówi Czubala.
BARTOSZ ANDREJUK
A WY ZNACIE LEGENDY Z WARSZAWSKICH UCZELNI? A MOŻE MOŻECIE PODZIELIĆ SIĘ OPOWIEŚCIĄ NIEZNANĄ I... PRAWDZIWĄ?