Policja zatrzymała mężczyznę, który może mieć związek z kradzieżą luksusowego lamborghini. Auto zostało zabezpieczone przez warszawskich funkcjonariuszy. Do Polski miało zostać przywiezione z Francji – na lawecie.
"Bezpiecznej podróży biały byku" - napisała na Instagramie osoba podająca się za właściciela auta. I wstawiła zdjęcie lamborghini aventador z firmy Oakley Design stojącego na lotnisku. Z opisu wynika, że to port w Dubaju, a samochód ma zostać przetransportowany do Francji.
Kilkanaście dni później to samo auto (tak wynika z tablic rejestracyjnych) - zostało nagrane w innych okolicznościach. Na lawecie - w Warszawie.
Jak szacują eksperci, jest warte około 3 milionów dolarów.
Szukali go w Europie
- Jest to dość unikatowa wersja. Zdziwiłem się, kiedy zobaczyłem auto na lawecie. Chciałem zrobić zdjęcie, żeby się pochwalić wrzucając na spoterskie grupy. Prowadziłem, więc nie zdążyłem. Jednak chwilę później ten sam samochód zauważyłem przy Hotelu Hilton, gdzie byłem umówiony na spotkanie. Postanowiłem go nagrać – opisuje Krzysztof Zdankowski z AutoTesty.com.pl. To autor nagrania, który film umieścił na tym serwisie.
Mężczyzna podszedł do auta, które właśnie zjeżdżało z lawety. Nagrał je z każdej strony. Jak twierdzi, osoba podająca się za właściciela pozwoliła mu nawet zajrzeć do środka, chciała otworzyć maskę.
- Wtedy nie miałem świadomości, że auto może być skradzione. Jednak, kiedy wstawiłem film na kilka grup w mediach społecznościowych, pod jednym ze zdjęć pojawił się komentarz, że samochód jest kradziony. Odezwała się do mnie osoba, podająca się za właściciela, poprosiła o udostępnienie nagrania – opowiada.
Skradziony we Francji
Jak dowiedział się nasz reporter Artur Węgrzynowicz, samochód został skradziony we Francji.
- Lamborghini przyjechało na lawecie z Cannes. Policjanci zatrzymali kierowcę przy Powstańców Śląskich. Tam też zabezpieczyli samochód. Auto miało docelowo trafić do Wielkiej Brytanii. Prawdopodobnie należało do mieszkańca Dubaju – opisuje Węgrzynowicz.
Magdalena Bieniak z sekcji prasowej Komendy Stołecznej Policji potwierdza, że w sprawie został zatrzymany jeden mężczyzna. Nie usłyszał jednak zarzutów.
- Prowadzimy swoje działania – ucina. Na pytanie, czy cała akcja nie jest kampanią reklamową odpowiada: "mamy do czynienia z przestępstwem".
Informacje o znalezieniu auta w mediach społecznościowych zamieścił też właściciel auta. Wstawił zdjęcia osoby, którą widzieliśmy na nagraniu zamieszczonym przez serwis AutoTesty.
Mężczyzna był już w kajdankach.
kz/ran