Sześć i pół litra pojemności silnika, 750 koni mechanicznych. To imponujące parametry lamborghini odzyskanego przez stołeczną policję. Samochód, który miał trafić z Dubaju do Anglii, zaginął we Francji. Warszawska policja namierzyła go na Połczyńskiej. Prowadzący samochód 29-latek w środę ma usłyszeć zarzuty.
Jak się dowiedzieliśmy, zawiadomienie o zaginięciu cennego samochodu złożone zostało dwutorowo: w Polsce i we Francji. Wiadomość o kradzieży mieli też funkcjonariusze z Anglii, gdzie samochód powinien był dotrzeć, ale nie dotarł.
Lamborghini miało trafić z Dubaju, przez Cannes, do Londynu. Ale po drodze zaginęło.
Namierzone na Połczyńskiej
Odnalazło się na warszawskim Bemowie. Tu policjanci z wydziału do walki z przestępczością przeciwko mieniu na Ochocie odzyskali pojazd warty - jak twierdzi policja - 1,5 miliona złotych.
- Lamborghini zostało namierzone na ulicy Połczyńskiej. Za kierownicą samochodu siedział 29-letni obywatel Nepalu, który został zatrzymany. Funkcjonariusze zabezpieczyli samochód, który trafił na policyjny parking - podaje komenda stołeczna.
Okoliczności, w jakich samochód trafił do Polski, na razie nie są znane. Ich wyjaśnieniem zajmują się policjanci z Ochoty oraz prokuratura, która w środę ma zadecydować o zarzutach dla zatrzymanego mężczyzny. - Trwają czynności dowodowe prowadzone przez policję. Czynności procesowe z udziałem zatrzymanego są zaplanowane jutro w godzinach porannych - powiedziała we wtorek Mirosława Chyr z Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Rzadki okaz
O sprawie kradzieży lamborghini pisaliśmy na tvnwarszawa.pl już w poniedziałek. - Jest to dość unikatowa wersja. Zdziwiłem się, kiedy zobaczyłem auto na lawecie. Chciałem zrobić zdjęcie, żeby się pochwalić wrzucając na spotterskie grupy. Prowadziłem, więc nie zdążyłem. Jednak chwilę później ten sam samochód zauważyłem przy hotelu Hilton, gdzie byłem umówiony na spotkanie. Postanowiłem go nagrać – opisywał Krzysztof Zdankowski z AutoTesty.com.pl.
Mężczyzna podszedł do auta, które właśnie zjeżdżało z lawety. Nagrał je z każdej strony. Jak twierdzi, osoba podająca się za właściciela pozwoliła mu nawet zajrzeć do środka, chciała otworzyć maskę.
- Wtedy nie miałem świadomości, że auto może być skradzione. Jednak kiedy wstawiłem film na kilka grup w mediach społecznościowych, pod jednym ze zdjęć pojawił się komentarz, że samochód jest kradziony. Odezwała się do mnie osoba, podająca się za właściciela, poprosiła o udostępnienie nagrania – opowiadał.
mś/pm