Na Sadybie trwają prace związane z usuwaniem awarii ciepłowniczej, do której doszło w środowy poranek.
Z Tomaszem Rutkowskim, który mieszka tuż przy miejscu, gdzie doszło do awarii, rozmawiał reporter TVN 24. - W okolicach godziny 10 na działkę, gdzie znajduje się nasz dom, wypłynęły ogromne ilości gorącej wody, doszło do zalania całej piwnicy. W zasadzie musimy liczyć się z tym, że wszystko, co mieliśmy tam złożone, nadaje się tylko i wyłącznie do utylizacji - mówił.
Żona ratowała psa
Pies, szczeniak, którego mieli od miesiąca, wybiegł do ogrodu, gdzie parowała gorąca woda. - Żona próbowała ratować naszego psa, na skutek czego ma poparzone ręce. Na szczęście nie było potrzeby hospitalizacji. To są oparzenia pierwszego stopnia wewnętrznej części dłoni. Nie są groźne i nie wymagają stałej opieki lekarskiej. Mamy nadzieję, że do tygodnia będzie wszystko dobrze - mówił pan Tomasz.
- Byliśmy w samym centrum tej pary, więc tak przez dłuższą chwilę w ogóle nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Dopiero w momencie gdy temperatura w domu zaczęła podnosić się do takiego obiektywnie niebezpiecznego poziomu, zdecydowaliśmy, że musimy uciekać - opisywał.
Zaznaczył też, że najważniejsze, że nic nie stało się ich dzieciom. Niestety, psa nie udało się uratować.
W domu jak w saunie
Jak opisywał mieszkaniec, w domu było jak w saunie. - To była para wodna z wrzącej wody. Mieliśmy 200-metrową saunę przez dobre kilkanaście godzin. Trochę się boję o konstrukcję, która w dużej części jest drewniana i miała kontakt z tą parą - zwrócił uwagę pan Tomasz.
Jak zaznaczył, budynek przy Powsińskiej (Mały Belweder na Czerniakowie) ma prawie 100 lat i jest wpisany do rejestru zabytków. Woda wlała się do piwnicy i stała tam kilka godzin. - Były ogromne problemy z jej odpompowaniem, bo tak naprawdę nikt nie miał odwagi, żeby do tego domu wejść. Strażacy nie mogli zainterweniować od razu. Dopiero ekipy porządkowe odpompowały ją w godzinach wieczornych na tyle, ile można było - opowiadał pan Tomasz. Dodał, że akurat trwały drobne prace remontowe w środku. - Chcieliśmy mieć trochę ładniejsze święta, a prawdopodobnie ich nie będzie - podsumował .
"Martwimy się stanem domu"
Państwo Rutkowscy czekają na ekspertyzę budowlaną, która wykaże, czy mogą wrócić do domu. - Do tego czasu jesteśmy bez dachu nad głową. Udało nam się zawczasu wynieść ważne przedmioty. Wczoraj zajmowaliśmy się głównie tym, żeby zabezpieczyć siebie na najbliższe kilka tygodni. Na szczęście, dzięki natychmiastowej pomocy rodziny i znajomych, nie zostaliśmy z tym sami. Nie musimy się martwić o nasz stan, ale martwimy się stanem domu - podkreślił poszkodowany mieszkaniec.
- Mamy obietnicę od miasta i właściciela rurociągu, że nie zostawią nas z tym samych. Będziemy w miarę potrzeb te obietnice weryfikować, jeśli będzie taka potrzeba - zastrzegł pan Tomasz. Zaznaczył też, że jest w stałym kontakcie ze sztabem kryzysowym. - W środę urzędnicy oglądali dom, sprawdzili, w jakim jest stanie. Póki co jestem umiarkowanym optymistą. Prawdziwa praca jeszcze jest przed nami - podsumował Rutkowski.
Autorka/Autor: mp/ec
Źródło: tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: Tomasz Rutkowski