Światło zodiakalne to delikatne i przepiękne zjawisko. Przez kilkanaście najbliższych dni będzie można obserwować je tuż po zachodzie słońca. - Żeby to zobaczyć, musimy mieć naprawdę ciemne niebo - opowiadał nam Karol Wójcicki, popularyzator astronomii i autor bloga "Z głową w gwiazdach".
Od kilku ostatnich nocy miłośnicy obserwacji nocnego nieba mogą dostrzec na nim niezwykłe zjawisko. Rozpoczął się okres obserwacji światła zodiakalnego - specyficznej, trójkątnej poświaty, która pojawia się tuż po zmierzchu. Będzie ona możliwa do zaobserwowania przez kilkanaście nocy - mniej więcej do 21 marca.
Kilkadziesiąt minut
Zjawisko to powstaje w wyniku odbicia światła słonecznego przez cząsteczki pyłu, które znajdują się pomiędzy Słońcem a Ziemią. Wygląda spektakularnie, ale uchwycenie go nie należy do najłatwiejszych.
- Światło zodiakalne naturalnie da się zobaczyć z Polski, ale trzeba pamiętać, że ono jest niezwykle subtelne, zbyt słabe, nawet słabsze niż obserwowana niedawno z Polski zorza polarna. W związku z tym, żeby to zobaczyć, musimy mieć naprawdę ciemne niebo - tłumaczył w rozmowie z tvnmeteo.pl Karol Wójcicki, popularyzator astronomii i autor bloga "Z głową w gwiazdach". - Trzeba znaleźć miejsce oddalone od świateł miejskich, i dobrze, żeby to był duży obszar. Najlepiej do obserwacji sprawdzają się Bieszczady, całkiem nieźle poradzimy sobie o tej porze roku również w północno-zachodniej Polsce, w okolicach Drawieńskiego Parku Narodowego czy też na Mazurach. Wtedy kilkadziesiąt minut po zachodzie słońca, gdy zachodni horyzont będzie już ciemny i będą wyraźnie widoczne na nim gwiazdy, będziemy mogli próbować dostrzec, że wzdłuż linii ekliptyki ten kawałek nieba wygląda troszeczkę jaśniej - opowiadał.
Ekliptyka to nic innego jak okrąg, po którym pozornie porusza się Słońce obserwowane z Ziemi. W przypadku problemów z jej odnalezieniem Wójcicki zalecił odszukać na niebie dwa jasne punkty.
- Możemy posilić się w tym przypadku pomocą dwóch planet, których koniunkcję niedawno obserwowaliśmy - Jowisza i Wenus. One teraz są już trochę bardziej oddalone od siebie i nie stanowią tak niezwykłego zjawiska, jak jeszcze nieco ponad tydzień temu, ale nadal są dobrze widoczne na niebie. Kiedy wyobrazimy sobie linię łączącą te dwie planety i przedłużymy ją dalej do góry, to jest mniej więcej właśnie ta trasa, gdzie na niebie przebiega linia ekliptyki. Tam możemy próbować to pojaśnienie wypatrzeć - powiedział Wójcicki.
Aparaty w gotowości
Jak powiedział Wójcicki, metodą, dzięki której można znacząco ułatwić sobie podziwianie światła zodiakalnego jest identyfikacja fotograficzna.
- Wystarczy wziąć aparat, ustawić go w kierunku zachodniego horyzontu i próbować naświetlać zdjęcia. Z pewnością na fotografii łatwiej będzie można zauważyć to zjawisko niż gołym okiem - szczególnie niedoświadczonemu obserwatorowi. Wczoraj miałem dobry przykład, bo jestem na Islandii z grupą, którą obserwujemy zorze polarne. I pojawiającą się na niebie zorzę polarną uczestnicy byli w stanie dostrzec bez najmniejszego problemu, ale w przypadku zauważenia tej subtelności światła zodiakalnego potrzebowali trochę pomocy, musiałem im powiedzieć, że to tam jest lub wytłumaczyć, gdzie dokładnie. Niektórzy byli w stanie zobaczyć to zjawisko dopiero na zdjęciach. Więc aparat jest rzeczywiście tym, co nam w tym przypadku najbardziej może pomóc, jak z resztą często w przypadku poszukiwań innych zjawisk, dziejących się na nocnym niebie - zauważył.
Pył komet czy pogoda na Marsie?
Skąd wzięło się światło zodiakalne? Przez wiele lat sądzono, że za jego powstanie odpowiedzialne są komety z rodziny Jowisza, które przelatywały w okolicach naszej planety. Według tej teorii, gdy obiekty przechodziły blisko Słońca, promieniowanie naszej gwiazdy ogrzewało je i sprawiało, że dochodziło do uwolnienia cząsteczek pyłu i lodu. Pozostałości zostały w przestrzeni, tworząc specyficzny dysk, a jego cząstki miały odbijać padające na nie światło słoneczne.
Jednak jak wyjaśnił Wójcicki, niedawno naukowcy znaleźli inne wyjaśnienie na pochodzenie tych cząsteczek.
- Nowe światło na ten temat kilka lat temu rzuciła sonda Juno, lecąca w stronę Jowisza. Naukowcy znaleźli wtedy pewną prawidłowość, że ilekroć sonda przekraczała orbitę Marsa [a robiła to trzykrotnie - przyp. red.] to wtedy liczba cząstek drastyczne wzrastała. Okazało się, że jest to na dobrą sprawę efekt marsjańskiej pogody - wielkich burz pyłowych, które ogarniają tę planetę na czasami kilka miesięcy. Te cząsteczki przedostają się wtedy w przestrzeń kosmiczną i to one zasilają tak naprawdę to zjawisko. Więc ta poświata, którą możemy wiosną obserwować na niebie - bardzo subtelna i widoczna tylko pod najciemniejszym niebem - jest efektem marsjańskiej pogody - powiedział.
Źródło: tvnmeteo.pl, "Z głową w gwiazdach", space.com
Źródło zdjęcia głównego: Karol Wójcicki, "Z głową w gwiazdach"