W piątek asteroida Florence minie Ziemię. - Gołym okiem jej z Ziemi nie zobaczymy, ale będzie można spróbować wypatrywać ją przez nawet niewielkie teleskopy - mówi Małgorzata Królikowska-Sołtan, profesor Centrum Badań Kosmicznych PAN w Warszawie.
Dziś po godzinie 14 naszego czasu planetoida (3122) Florence o średnicy czterech kilometrów minie Ziemię w odległości 7 milionów kilometrów (to 18 razy tyle, ile wynosi odległość między naszą planetą a Księżycem).
- Florence jest największą asteroidą, która minie naszą planetę tak blisko od kiedy program NASA do wykrywania i śledzenia asteroid niedaleko Ziemi się rozpoczął - powiedział Paul Chodas z NASA.
Dziś znamy już ponad 700 tysięcy planetoid. Większości z nich przypisane są jedynie suche kody. Imiona nadaje się jedynie ważniejszym obiektom - zwłaszcza tym, których orbity są dokładnie zbadane (dawniej i Florence miała mniej wdzięczną nazwę, wskazującą datę jej odkrycia - 1981 ET3).
(3122) Florence to planetoida "potencjalnie niebezpieczna dla Ziemi". Ale nie jedyna.
- Znamy aż 1,8 tysiąca planetoid potencjalnie niebezpiecznych dla Ziemi - twierdzi Królikowska-Sołtan.
Za takie obiekty uznaje się ciała niebieskie o średnicy większej niż 140 metrów, które kiedyś zbliżą się do Ziemi na odległość mniejszą niż 7,5 mln km.
"Nie ma powodów do obaw"
Profesor z CBK zaznacza jednak, że nie ma nowych powodów do obaw, wręcz przeciwnie.
- Coraz więcej wiemy o planetoidach. Coraz mniej może nas zaskoczyć - mówi profesor.
Dodaje także, że na całym świecie działa przynajmniej kilkanaście projektów naukowych - przeglądów nieba, które na bieżąco analizują dane i wyszukują informacje o nowych planetoidach. Wyjaśsnia, że te już odkryte są monitorowane, a ich orbity - coraz dokładniej określane.
Zaznacza też, że gdyby ku Ziemi zmierzała tak duża planetoida jak ta, która przyczyniła się do wymarcia dinozaurów, już pewnie byśmy o niej wiedzieli.
- Znamy już bowiem około 95 procent planetoid o średnicy ponad jednego kilometra istniejących w Układzie Słonecznym, które mogą zbliżyć się do Ziemi. Możemy dobrze śledzić ich tory - tłumaczy.
A nawet, jeśli takie niebezpieczne dla ludzkości ciało niebieskie nie zostało odkryte, o zagrożeniu dowiedzielibyśmy się najpewniej z wyprzedzeniem kilku lat. Planetoidy bliskie Ziemi nie pojawiają się znikąd - tak jak i Ziemia krążą wokół Słońca, więc co jakiś czas się z nimi "mijamy".
Trajektorie ciał niebieskich
Badaczka wyjaśnia, że naukowcy coraz dokładniej mogą przewidywać trajektorie dużych ciał niebieskich. W symulacjach uwzględniają od wielu lat już nie tylko grawitację Słońca i planet Układu Słonecznego, analizują również, jak na ruch planetoid wpływają księżyce czy inne planetoidy.
Królikowska-Sołtan ocenia, że na razie nasz stan techniki raczej nie pozwoliłby jeszcze skutecznie bronić się przed zderzeniem z groźną planetoidą.
- Ale pewnie za jakieś 10-15 lat to już owszem - przypuszcza.
Na sugestię rozsadzenia planetoidy ładunkiem wybuchowym, jak w filmie "Armageddon", profesor uśmiecha się i ocenia, że nie byłoby to pewnie najmądrzejsze rozwiązanie. Zbyt trudno bowiem byłoby kontrolować, w którą stronę polecą odłamki. Być może lepszym rozwiązaniem - według niej – byłby precyzyjnie kontrolowany wybuch w pobliżu planetoidy. Siła eksplozji zmieniłaby wtedy orbitę ciała niebieskiego.
Naukowcy mają jednak i inne - mniej oczywiste - pomysły na to, jak można zmienić trajektorię planetoidy. Profesor Królikowska-Sołtan powiedziała, że można np. spróbować zmienić sposób, w jaki planetoida odbija światło słoneczne. A więc na przykład planetoidę można byłoby przemalować. Zwiększenie lub zmniejszenie odbicia światła wpływa bowiem na to, jak obiekt się ogrzewa od Słońca. Zaś zmiana nagrzewania wpływa zarówno na zmianę prędkości wirowania, jak i na ruch takiego ciała niebieskiego. Taka misja ratunkowa musiałaby być jednak przeprowadzona dziesiątki czy nawet setki lat przed spodziewanym zderzeniem.
Autor: AP/aw / Źródło: PAP, CNN
Źródło zdjęcia głównego: NASA