Chociaż "taśm prawdy" w najnowszej historii Polski było już kilka, a niektóre afery podsłuchowe kończyły się poważniejszymi konsekwencjami dla ich bohaterów, to scenariusz tej ostatniej - ujawnionej przez "Wprost" - wyróżnia się na tle poprzednich. Nikt nie nagrał wcześniej tak wpływowych polityków - z szefem banku centralnego i ministrem odpowiedzialnym za nadzór nad służbami specjalnymi na czele. Żadna afera wcześniej nie wywołała tak ostrego konfliktu organów ścigania z dziennikarzami.
W sobotę 14 czerwca wczesnym popołudniem na stronach internetowych "Wprost" pojawia się zapowiedź głównego tekstu najbliższego wydania gazety. "Zamach stanu" wieszczą dziennikarze na okładce tygodnika, którą ilustrują "przewróconym" i "uwiązanym" polskim godłem.
"Afera taśmowa"
W środku, na dziesięciu stronach, opisują aferę podsłuchową, która skalą i rangą jej bohaterów przebija wszystkie znane "afery taśmowe" w Polsce ostatnich lat.
To zakrojona na szeroką skalę, profesjonalnie zorganizowana oraz przeprowadzona akcja podsłuchiwania i nagrywania najważniejszych osób w państwie - w różnych miejscach i różnym czasie.
"Nagrania są bulwersujące. Kto zarejestrował rozmowy? Komu zależało na skompromitowaniu uczestników tych spotkań? Wiadomo, że w nich właśnie uderzają one najbardziej. Między innymi w Bartłomieja Sienkiewicza, który jest skonfliktowany zarówno z częścią ABW, jak i BOR. Za nagraniami mogą więc stać służby specjalne, ludzie wywodzący się z Biura Ochrony Rządu, jakaś grupa biznesowa, a może polityczna konkurencja" - piszą dziennikarze "Wprost".
Twierdzą, że nagrań jest wiele, a "na rozkładzie" znaleźli się między innymi wicepremier Elżbieta Bieńkowska w rozmowie z szefem CBA Pawłem Wojtunikiem o śledztwach dotyczących funduszy unijnych, prezes NIK i były minister sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski spotykający się - podobnie jak b. rzecznik rządu Paweł Graś - z najbogatszym Polakiem Janem Kulczykiem, związany z PO biznesmen Piotr Wawrzynowicz rozmawiający z wiceministrem skarbu Rafałem Baniakiem i - w końcu - szef MSW Bartłomiej Sienkiewicz z prezesem NBP Markiem Belką oraz były minister transportu Sławomir Nowak z byłym wiceministrem finansów Andrzejem Parafianowiczem.
Opisy dwóch ostatnich spotkań, wraz ze stenogramami rozmów i fragmentami zapisów audio, trafiły szybko na strony "Wprost". Dziennikarze wyjaśniają, że publikują nagrania, "bo zawierają one bulwersujące informacje o mechanizmach funkcjonowania władzy w Polsce".
Sienkiewicz-Belka: O państwie, kolegach i dealu z NBP
Do pierwszego z opisywanych przez "Wprost" spotkań pomiędzy szefem MSW i prezesem NBP dochodzi w lipcu ubiegłego roku w VIP-roomie warszawskiej restauracji "Sowa & Przyjaciele". Sienkiewicz ma rozmawiać z Belką o zabezpieczeniach nowych banknotów, ale główną osią ich spotkania staje się polityczny deal pomiędzy narodowym bankiem a rządem dotyczący finansowania deficytu budżetowego.
- Ale wtedy moim warunkiem, excuse-moi, jest dymisja ministra finansów. Przychodzi nowy minister finansów, na razie nie muszę wam mówić, kto by mógł być, ale takie nazwiska i tacy ludzie są w kraju. I wtedy zrobimy to, co trzeba, żeby uniemożliwić, mówiąc krótko, aby kraj to zrozumiał... - stawia warunek Belka. Jest jeszcze drugi: zmiana ustawy o NBP.
Obie te rzeczy dokonują się w kolejnych miesiącach, chociaż politycy będą twierdzić później, że to bez związku ze spotkaniem w restauracji na warszawskim Mokotowie.
Pomiędzy rubasznymi żartami, toastami i "mleczną jagnięciną" Sienkiewicz z Belką rozmawiają też m.in. o dodrukowywaniu pieniędzy, o tym, że Platforma jest w trudnym momencie, o tym, że przeciętny Kowalski ma dzisiaj w "du..." orliki i autostrady. - Bo jego podstawowe pytanie jest: a co ja z tego kur.. mam?! Gdzie jest ten pieniądz u mnie w portfelu? (...) Więc centralny problem polityczny, jaki jest przed nami, to problem 14 roku i portfela Kowalskiego. Koniec kropka - diagnozuje minister.
Belka żali się na "pieprzoną Radę Polityki Pieniężnej", Sienkiewicz na PiS i brak współpracy między państwowymi instytucjami. Opowiada też jak "wychowywał" sobie Prokuratora Generalnego Andrzeja Seremeta i radzi prezesowi NBP jak powinien negocjować ze Zbigniewem Jakubasem (właścicielem sprywatyzowanej Mennicy Polskiej) warunki umowy na bicie monet groszowych: - (…) może trzeba mu powiedzieć, jak można go bardziej okraść. Może zrozumie - zastanawia się minister.
Przyznaje też, że flagowy rządowy projekt Polskich Inwestycji Rozwojowych, który ma być odpowiedzią na kryzys, to "ch..., dupa i kamieni kupa".
Zresztą, dwugodzinne spotkanie okraszone jest sporą ilością przekleństw a także żartami - na przykład o długości przyrodzeń swoich i kolegów. "Ja nie mam żadnego problemu, ja w jakiejś radzie mogę być zastępcą, bo ja mam naprawdę długiego ch..a, a on nie ma. I w związku z tym musi go sobie sztukować. I to jest problem." To Marek Belka o ministrze Jacku Rostowskim.
Jak minister z ministrem
- To są jaja kur.. Co za kraj, ja pier.... - żali się w trakcie czterogodzinnej rozmowy z kolegą były minister transportu i do niedawna jeden z najbliższych współpracowników Donalda Tuska. Gorzka konstatacja ma związek z kontrolą finansów żony polityka, która dla Parafianowicza jest - jak przyznaje - "gorzką satysfakcją, bo przecież wcześniej ostrzegał...
- Mówiłem Grasiowi: "Czyście ochu....?! Czy żeście ochu.... do końca?!" (...) Dzwonię do Kapicy (Jacek Kapica, wiceminister finansów nadzorujący skarbówkę - red.): "Poje.... was? Poje.... was?". Nic nie zrobił - przypomina były wiceminister. Twierdzi też, że o kłopotach Nowaka i jego żony Moniki wiedział już wcześniej, "bo z urzędu kontroli skarbowej", bo "komputery wyrzuciły", ale na szczęście "zablokował to". Wiceminister obiecuje porozmawiać o sprawie jeszcze raz - z "Gośką".
I uspokaja, przypominając Nowakowi o swojej wcześniej skuteczności w niesieniu pomocy polskim siatkarzom drużyny narodowej, których też "wyciągał za uszy" z kłopotów skarbowych. - Chłopaki po kolei bały się, dopłaciły… I cisza znowu, wszystko załatwione.
Panowie wspominają też w nostalgicznym tonie nie tak odległe wcale czasy. - Ja pier...., się podziało - puentuje Nowak. Żartują z kolegów - ze "spiętego Grasia" nielubianego już przez nikogo, i z Jacka Rostowskiego, który "się nie pier...." ze swoją znajomością języka angielskiego i francuskiego przez co między innymi mógłby być znienawidzonym komisarzem unijnym. Tematem do żartów są nawet opóźnienia w budowie gazoportu w Świnoujściu.
Premier przemawia, opozycja nie wierzy
Premier Donald Tusk milczy długo. W weekend, kiedy pojawia się zapowiedź artykułu, zapowiada jedynie na Twitterze konferencję prasową w poniedziałek. O sprawie dyskutują tylko politycy z drugiego rzędu. Wszyscy, na których słowa najbardziej czeka opinia publiczna, przemawiają w poniedziałek.
Zaczyna prezes Prawa i Sprawiedliwości. Podczas konferencji mówi, że "doszło do niezwykłych i bulwersujących wydarzeń", wskazujących na to, "że w Polsce łamane jest prawo". - Oczekujemy dymisji rządu. Jeśli nie, składamy wniosek o wotum nieufności - zapowiada Jarosław Kaczyński. Jeszcze tego samego dnia wniosek jest już gotowy.
Marek Belka też zabiera głos. Twierdzi, że jego rozmowa z Sienkiewiczem nie wiązała się z żadnymi politycznymi dealami a on sam w żadnej sekundzie nie złamał prawa. - Z konstytucyjnego punktu widzenia nie jest do zaakceptowania zaangażowanie prezesa banku centralnego w kształtowanie składu rządu ani stawianie jakichkolwiek warunków premierowi - mówi krótko konstytucjonalista Ryszard Piotrowski z Uniwersytetu Warszawskiego.
Do dziennikarzy zaczynają docierać plotki przed zaplanowaną do godz. 15 konferencją Donalda Tuska. Według jednych należy się spodziewać odwołania szefa MSW. Inne mówią, że żadnych zmian w rządzie nie będzie, a siła przekazu skupi się na problemie samego faktu dokonania nagrań przez nieznane wciąż osoby.
Wygrywa drugi wariant. - Po raz pierwszy w historii po 1989 r. mamy do czynienia z sytuacją, że to nie rozmówca nagrywa rozmówcę, ale po raz pierwszy mamy do czynienia ze zorganizowanym z zewnątrz nielegalnym podsłuchem - mówi podczas swojego wystąpienia szef rządu.
Żadnych dymisji nie będzie bo - jak tłumaczy - "zadaniem premiera każdego rządu jest stabilne sprawowanie swojego urzędu, a nie przyłączanie się do obalania tego rządu." - Nie będę uczestniczył w tym planie, tym bardziej, że jest to plan, (który) napisał ktoś zupełnie inny. (...) Przestrzegam tych, którzy zbyt energicznie przystępują do realizacji tego planu, żeby przemyśleli, czy na pewno chcą być wspólnikami tych, którzy zaczęli całą tę sprawę - mówi premier.
Przyznaje jednak, że język i styl rozmowy pomiędzy jego ministrem a szefem NBP był "bulwersujący". Ale najważniejsze, że jego zdaniem merytoryczne kwestie poruszone w rozmowie nie wymagają podjęcia decyzji o charakterze politycznym, czyli dymisji szefa MSW. - Podzielam opinię Marka Belki, że niezależnie od tego, w jak paskudny sposób wyrażali swoje opinie, zastanawiali się, jak pomóc państwu polskiemu, a nie jak mu zaszkodzić - tłumaczy Tusk.
Inaczej omawia drugą rozmowę - pomiędzy Sławomirem Nowakiem a Andrzejem Parafianowiczem. Premier przyznaje, że były minister transportu okazał się dla niego "wielkim rozczarowaniem" a prokuratura w sprawie spotkania obu polityków "będzie miała co robić". - Sam fakt takiej rozmowy - jeśli to nagranie jest prawdziwe - próba podjęta przez ministra Nowaka i pozytywna reakcja Parafianowicza (...) to samo w sobie jest dyskwalifikujące, nie ma żadnych wątpliwości - kwituje szef rządu i dodaje, że tak długo jak on będzie szefem PO, nie ma mowy już o jakiejkolwiek współpracy z byłym ministrem.
Po południu Nowak rezygnuje z członkostwa w partii. W oświadczeniu, które publikuje w jednym z serwisów społecznościowych, pisze, że robi to "w związku z kolejnym medialnym atakiem" na niego i Platformę, chociaż ze swoim zamiarem nosił się "już od pewnego czasu". W ostatnim akapicie oświadczenia pisze: "Wyrażanie ubolewania z formy wypowiedzi, czy rubasznych ocen, które zostały skrycie utrwalone byłoby przejawem hipokryzji".
"Gra w pomidora"
Ale deklaracje premiera i jego byłego ministra to za mało. Politycy opozycji - od prawa do lewa - nie zostawiają na premierze suchej nitki.
- Byłem w szoku. Premier napluł społeczeństwu w twarz. Trzeba zrobić wszystko, żeby go odsunąć od władzy - komentuje poseł PiS Mariusz Antoni Kamiński. Janusz Palikot z Twojego Ruchu dodaje, że "dawno już żaden człowiek nie nakłamał tak wiele w tak krótkim czasie jak premier polskiego rządu" podczas konferencji, a Jerzy Wenderlich z SLD całą sytuację nazywa grą w pomidora zaproponowaną przez Tuska.
W tym czasie prokuratura rozpoczyna kolejne śledztwa - w sprawie możliwego naruszenia prawa przez uczestników rozmowy Nowak-Parafianowicz i - po wniosku szefa MSW Bartłomieja Sienkiewicz - w sprawie tego, kto może stać za nielegalnym podsłuchiwaniem polityków.
Kilka godzin później minister zapowiada w "Kropce nad i" u Moniki Olejnik, że ta druga rzecz, a więc wykrycie i schwytanie sprawców, będzie jego ostatnim zadaniem. - Powiedzmy sobie szczerze: ja politycznie przed sobą przyszłości nie mam. Natomiast to zadanie, które dostałem jako ostatnie, jest bardzo jasno wyrysowane. Ponieważ tutaj czas reakcji jest bardzo ważny, nie stać (premiera - red.) na zmianę ministra. (...) Ja muszę tę historię jak najszybciej wyjaśnić, to jest moje ostatnie zadanie, które mam do wykonania - mówi Sienkiewicz.
W tym samym programie, kilkanaście minut później, gościem jest też drugi uczestnik rozmowy w warszawskiej restauracji. Marek Belka powtarza, że nie naruszył prawa, niezależność instytucji, którą kieruje nie została podważona a on kierował się troską o interes Polski.
Łukasz N. zatrzymany
Wtorek upływa pod znakiem doniesień o działaniach prokuratury w sprawie "afery taśmowej". Prowadzone są kolejne czynności - przesłuchania świadków i przeszukania.
Następnego dnia agenci ABW wchodzą do redakcji tygodnika "Wprost". Podczas pierwszej wizyty żądają wydania "nośników, które stanowią dowód przestępstwa i są niezwykle istotne dla sprawy". Redaktor naczelny Sylwester Latkowski odmawia, tłumacząc to obowiązkiem zachowania tajemnicy dziennikarskiej oraz ochrony źródeł informacji, które zastrzegły anonimowość. - To nie jest prawo dziennikarza, ale jego obowiązek - komentuje w tvn24.pl mec. Dariusz Pluta, specjalista w dziedzinie prawa prasowego.
Po południu jako pierwsi podajemy informację o zatrzymywanej właśnie osobie w sprawie podsłuchów. To Łukasz N., menedżer restauracji "Sowa & Przyjaciele". Prokuratura stawia mu dwa zarzuty z art. 267, zgodnie z którym kto "bez uprawnienia uzyska dostęp do informacji dla niego nieprzeznaczonej" oraz kto zakłada w tym celu urządzenie podsłuchowe podlega karze pozbawienia wolności do lat dwóch.
Łukasz N. wychodzi na wolność w czwartek po wpłaceniu kaucji.
Prokuratura i ABW sprawdzają, czy w sprawę są zamieszani dwaj inni pracownicy restauracji, w których mieli być podsłuchiwani politycy i biznesmeni.
ABW we "Wprost"
Zatrzymanie Łukasza N. krótko zajmuje jednak czołówki serwisów. A to dlatego, że wydarzenia w siedzibie redakcji "Wprost", w której po raz kolejny pojawia się ABW i prokurator, przybierają dosyć dramatyczny obraz.
To, co zaczyna się niewinnie kończy burza. Gdy funkcjonariusze po raz kolejny spotykają się z odmową przekazania nośnika, sami zaczynają zabezpieczać sprzęt redakcyjny. Żądają też wydania laptopa redaktora naczelnego, później próbują mu go odebrać siłą. Dochodzi do pierwszych przepychanek.
W tym czasie w redakcji są już dziennikarze wielu redakcji. - Tu chodzi o coś wyższego. O ochronę źródeł informacji, o przestrzeganie prawa, o wolność słowa - mówią zgodnie. To samo piszą na Twitterze, który rozgrzewa się do czerwoności.
- To, co robi prokuratura jest rzeczą przerażającą. Bardzo mi przykro o tym mówić, ale ona narusza prawo - ocenia z kolei na antenie TVN24 prof. Piotr Kruszyński, karnista z Uniwersytetu Warszawskiego. - Nawet sąd nie może nakazać dziennikarzowi ujawnienia danych umożliwiających identyfikację osoby przekazującej materiał (informację). To jest po prostu skandal. To jest nielegalne - dodaje mec. Pluta.
W tym samym tonie wypowiadają się przedstawiciele Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. - Redakcja, wydając nośniki pozwalające na zidentyfikowanie informatora, złamałaby prawo - twierdzi Dorota Głowacka z Obserwatorium Wolności Mediów w Polsce Helsińskiej Fundacji.
Prezes PiS broni wolności słowa
Pojawiają się też oczywiście komentarze polityczne. Bronić dziennikarzy zaczyna prezes PiS. - Mamy do czynienia z zupełnie bezpośrednią akcją przeciwko wolności słowa, czyli jednemu z najbardziej podstawowych praw demokratycznych - powtarza Jarosław Kaczyński. I wzywa "wszystkie siły demokratyczne" do "obrony wolności słowa w Polsce".
W siedzibie redakcji konflikt narasta. - Tu chodzi o istotę mediów. Jest tajemnica dziennikarska i jej się broni. Użyto wobec mnie siły, rzucili się na mnie funkcjonariusze - mówi Latkowski, podkreślając po raz kolejny, że wyda materiały, jeśli decyzję o uchyleniu tajemnicy dziennikarskiej podejmie sąd. Dziennikarze bronią dostępu do gabinetu redaktora naczelnego, wyważone zostają drzwi. Ostatecznie laptop udaje się obronić a agenci ABW ok. północy opuszczają redakcję.
Zostaje po nich bałagan i... czarna walizka, w której znajdują się m.in. pieczątki i dokumenty. O jakości działań funkcjonariuszy świadczy też to, że wcześniej nie potrafią skopiować zawartości twardego dysku a w pismach, które ze sobą przynoszą, posługują się "przekręconymi" nazwiskami dziennikarzy.
Latkowski: Zmarnowaliśmy przez was dzień
- Zmarnowaliśmy przez was cały dzień, który mieliśmy poświęcić na pracę nad nowym materiałem - mówi Latkowski i zapowiada, że kolejna taśma zostanie opublikowana już w poniedziałek.
Prokuratura wydaje tylko suchy komunikat: "W związku z zaistniałą sytuacją, tj. eskalacją konfliktu, w szczególności zagrożeniem dla bezpieczeństwa i zdrowia prokuratorów i funkcjonariuszy ABW wykonujących czynności przeszukania w siedzibie redakcji oraz brakiem prawidłowego i realnego zabezpieczenia pracy tychże przez obecnych na miejscu funkcjonariuszy Policji, prokuratorzy zmuszeni byli odstąpić od kontynuowania zadań służbowych."
Pojawia się informacja z kancelarii premiera: W czwartek o godz. 8 konferencja szefa rządu.
Premier się odcina. Ale nieprawidłowości raczej nie widzi
Dziennikarze spodziewają się mocnego wystąpienia - odcięcia się od działań prokuratury, być może nawet dymisji ministra spraw wewnętrznych. Ale po raz kolejny nic takiego się nie dzieje. Donald Tusk wprawdzie tłumaczy, że to nie on odpowiada za decyzje prowadzących śledztwo, ale jednocześnie dodaje: - Prokurator Generalny jest przekonany, że te czynności były uzasadnione, potrzebne i zgodne z prawem.
Premier apeluje o jak najszybszą publikację całości materiału, który - jak podkreśla - pochodzi z nielegalnych podsłuchów i może zagrażać bezpieczeństwu państwa. - Chciałbym żebyśmy uznali, że mamy problem, który wspólnie powinniśmy rozwiązać. (...) Rozwiązanie tego problemu to jest możliwie natychmiastowe ujawnienie przed oczami opinii publicznej zarówno materiałów, jak i pomoc, jeśli chodzi o działania organów prawa w możliwie szybkim ujawnieniu także drugiej części tego dość ponurego rachunku, jakim jest nielegalne podsłuchiwanie ludzi.
Szef rządu zaznacza, że na pewno nie ulegnie szantażowi i nie poda się do dymisji. Zapowiada jednak, że na początku przyszłego tygodnia wypowie się ostatecznie w sprawie przyszłości politycznej szefa MSW Bartłomieja Sienkiewicza.
Konferencja Prokuratury Generalnej
W czwartek po południu odbyła się konferencja prasowa prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta. - Działania prokuratury i ABW w redakcji "Wprost" miały na celu zdobycie dowodu, a nie pognębienia prasy i zamknięcia jej ust - zapewnił Andrzej Seremet. Dodał, że były to działania "prawidłowe" i zgodne z prawem.
Seremet podkreślił, że redaktor naczelny "Wprost" informował prokuratorów, iż zapis nagrania jest w jego komputerze i początkowo chciał im przekazać to nagranie, ale następnie - po konsultacji z kolegium redakcyjnym zmienił zdanie i odmawiał nawet wykonania kopii jego komputera. - Tym samym uniemożliwił dokonanie sądowej kontroli materiału. (...) Mówił, że wyda go, jak sąd zezwoli, żądał nakazu sądu - a nie ma czegoś takiego - dodawał prokurator generalny. Jak powiedział, "napawa optymizmem" to, że Latkowski w pewnym momencie był skłonny wydać żądane materiały, dlatego ma nadzieję, że niebawem prokuraturze uda się je uzyskać. - Taka jest droga sądowa. Nie ma rokowań z kimkolwiek. Jeżeli prokuratura zechce uprzejmie prosić osoby, które dysponują dowodami, że może łaskawie się stawią, to chyba daleko nie zajedziemy – w ten sposób odpowiedział na pytanie, czy nie można było zaprosić naczelnego tygodnika "Wprost" do prokuratury i pisemnie zwrócić się o przekazanie żądanych materiałów. - Znajdujemy się w czymś, co można by określić mianem klinczu - podkreślił. Zaapelował, żeby "pójść po rozum do głowy" i by "pomóc prokuraturze, a nie blokować postępowanie". Dodał, że chodzi nie tylko o zidentyfikowanie sprawcy przestępstwa, jakim jest nielegalny podsłuch, ale także o to, że materiały te mogły posłużyć do szantażu. Oświadczył, że rekomenduje prokuratorom prowadzącym to śledztwo, by opublikowali nagranie z ich czynności w redakcji "Wprost" - decyzja należy jednak do gospodarzy tego śledztwa.
Kondracki: wpadam w pewien spór z prokuratorem generalnym
Konferencję Andrzeja Seremeta komentował na antenie TVN24 mec. Jacek Kondracki. - Rozumiem, że został wprowadzony w błąd pan prokurator Seremet. Chodzi mianowicie o te uzgodnienia co do załatwienia sprawy. Nie jest tak, że najpierw była zgoda pana redaktora Latkowskiego, a potem odbyło się kolegium redakcyjne, po którym pan redaktor Latkowski zmienił stanowisko - stwierdził na antenie TVN24 mec. Jacek Kondracki. Pełnomocnik tygodnika "Wprost" powiedział także, że żadną miarą nie może się zgodzić z tym, że prokurator nie mógł wystąpić najpierw o zwolnienie z tajemnicy dziennikarskiej. - My mieliśmy orzeczenia sądu, np. w sprawie bilingów dziennikarzy, gdzie sąd wyraźnie powiedział, że po to ażeby był dostęp do bilingów to musi być zwolnienie z tajemnicy dziennikarskiej. A dopiero potem można żądać bilingów i się z nimi zapoznawać i cokolwiek robić - przekonywał mec. Kondracki. - Nie ma co do tego wątpliwości i tu wpadam w pewien spór z prokuratorem generalnym. Ale twierdzę dosyć zdecydowanie, że to ja mam rację - stwierdził mec. Jacek Kondracki. Jak dodał, prokurator powiedział też, że żądanie tych nośników miało na celu m.in. ustalenie informatora. - I to jest właśnie nieszczęście. A trzeba powiedzieć bardzo kategorycznie: to, czy tam znajdują się informacje mogące ustalić informatora, to jest tylko i tylko decyzja i wiedza dziennikarza. Ani sąd ani prokurator nie mogą tego oglądać i decydować czy coś, czy jakiś element jest, może służyć ujawnieniu czy też nie - ocenił mec. Kondracki.
W sobotę "Wprost" przekaże nagrania
W czwartek wieczorem dziennikarz "Wprost" Michał Majewski poinformował, że w sobotę o 12 Sylwester Latkowski przekaże nagrania do prokuratury. - My potrzebujemy wyraźnej deklaracji informatyka: to nie doprowadzi do źródła, które wam to przekazało. Nic więcej. Jeżeli informatyk powie: chronicie źródło, to natychmiast dostarczymy. Z pierwszych już oględzin wynika, że chyba możemy dostarczyć - stwierdził Sylwester Latkowski. - Ale my mamy plik dźwiękowy, a nie żaden nośnik. My nie dostaliśmy oryginałów, a to sugeruje prokurator Seremet - dodał redaktor naczelny. Zadeklarował jednocześnie, że wszystko co tygodnik posiada zostanie opublikowane we "Wprost" i na stronie internetowej w poniedziałek. - Nie będzie żadnego dawkowania - powiedział Latkowski.
W czwartek późnym wieczorem, na stronie tygodnika "Wprost" pojawiło się ponad dwugodzinne nagranie podsłuchanej rozmowy szefa NBP Marka Belki z ministrem spraw wewnętrznych Bartłomiejem Sienkiewiczem. Jak informuje tygodnik, jest to "cała zawartość (bez cięć) pliku dźwiękowego".
Pojedynek na konferencje
W piątek w sprawie akcji prokuratury i ABW w redakcji "Wprost" wypowiedziało się ministerstwo sprawiedliwości. W komunikacie oceniono, że działania prokuratury były legalne, ale zbyt daleko idące. Mogły naruszyć zasadę wolności wypowiedzi i wolności słowa zawartą w Konstytucji, i zostały podjęte w sytuacji, gdy przestępstwo zagrożone jest jedynie karą do dwóch lat więzienia.
Jako niezgodną z kodeksem postępowania karnego oceniono próbę wykonania kopii zawartości komputerów w redakcji.
Minister sprawiedliwości Marek Biernacki podczas konferencji prasowej zarzucił prokuraturze, że m.in. nie było scenariusza na wypadek zgłoszenia przez dziennikarza, że materiał - którego wydania żądano - zawiera informacje chronione tajemnicą dziennikarską.
Według ministra nawet formalnie dopuszczalne działania prokuratury "zlekceważyły pożądane standardy postępowania procesowego z informacjami będącymi w posiadaniu dziennikarzy, jakie obowiązują w demokratycznym państwie prawa".
W informacji dotyczącej próby siłowego odebrania laptopa z nagraniem nielegalnych podsłuchów polityków, które opublikowała redakcja "Wprost", szef resortu ocenił, że brakowało też scenariusza działań na wypadek zgłoszenia, że materiały, które prokuratura chce przejąć, zawierają tajemnicę dziennikarską.
Błędem było też podjęcie działań w godzinach wieczornych i w przeddzień dnia wolnego, co utrudniało skierowanie nośnika do sądu z wnioskiem o zwolnienie z tajemnicy dziennikarskiej. Zaznaczył, że żaden sąd nie był na to przygotowany.
Minister porównał działania ABW w redakcji "Wprost" do straży miejskiej. Poinformował, że szef ABW płk Dariusz Łuczak wszczął postępowanie wyjaśniające ws. wydarzeń, które miały miejsce w środę wieczorem w redakcji tygodnika "Wprost".
Na konferencję Biernackiego natychmiast zareagowała Prokuratura Warszawa-Praga, która prowadzi śledztwo, rzecznik prokuratury generalnej i na końcu sam prokurator generalny. Prokuratura odparła zarzuty resortu sprawiedliwości i stwierdziła, że nikt z ministerstwa nie pytał prokuratury o ich wersję wydarzeń, MS nie zarzuciło także naruszenia żadnego przepisu Kodeksu postępowania karnego.
Prokurator generalny Andrzej Seremet stwierdził, że działania prokuratury i ABW w redakcji "Wprost" miały na celu zdobycie dowodu, a nie pognębienie prasy i zamknięcie jej ust.
Podkreślił, że to naczelny "Wprost" uniemożliwił sądową kontrolę tajemnicy dziennikarskiej.
W piątek wieczorem opublikowano całą rozmowę Belki z Sienkiewiczem - jak twierdzi "Wprost" - bez cięć. Także w piątek "Rzeczpospolita" napisała, że jedyny podejrzany ws. podsłuchów Łukasz N. obciążył zeznaniami dziennikarza Piotra Nisztora, współautora artykułów we "Wprost".
"Wprost" w prokuraturze
W sobotę pełnomocnik "Wprost" dostarczył do prokuratury materiały dotyczące nagranych rozmów polityków i prezesa NBP, które opublikował wcześniej tygodnik. Pełnomocnik tygodnika mecenas Jacek Kondracki zapewnił, że przekazane materiały nie pozwalają ustalić informatora tygodnika.
Pojawiły się także doniesienia prasowe, że "Wprost" otrzymało kolejne podsłuchy. Wieczorem dziennikarze pokazali okładkę poniedziałkowego numeru i potwierdzili tym samym, że mają rozmowy Radosława Sikorskiego, Pawła Grasia, Jacka Rostowskiego, Włodzimierza Karpińskiego, Zdzisława Gawlika, Jacka Krawca, Piotra Wawrzynowicza i Stanisława Gawłowskiego.
Redaktor naczelny Sylwester Latkowski wyjaśnił powód publikacji nagrań. Stwierdził, że zadaniem mediów nie jest ochrona władzy, a "pokazywanie, gdzie państwo działa źle".
Kolejne stenogramy
W niedzielę tygodnik ujawnił fragmenty stenogramów rozmowy pomiędzy Radosławem Sikorskim i Jackiem Rostowskim. Politycy rozmawiają m.in. o polsko-amerykańskim sojuszu, który Sikorski określa mianem "bullshitu kompletnego", o sposobie na wygranie wyborów i pogrążenie PiS.
Politycy dobijają także wyborczego "dealu".
Rzecznik ABW Maciej Karczyński poinformował także, że Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Komenda Główna Policji powołały specjalną grupę, która wyjaśnia sprawę nielegalnych nagrań polityków i szefa NBP.
W niedzielę wydawca "Wprost" poinformował, że źródłem podsłuchów jest biznesmen. Nie wyjawiono jednak jego personaliów.
Prezydent i premier o podsłuchach
W poniedziałek "Wprost" opublikowało na swoich łamach kolejne stenogramy. Są to rozmowy pomiędzy: szefem MSZ Radosławem Sikorski i b. ministrem finansów Jackiem Rostowskim, prezesem PKN Orlen Jackiem Krawcem a ministrem skarbu Włodzimierzem Karpińskim i wiceministrem skarbu Zdzisławem Gawlikiem, Krawcem a sekretarzem generalnym Pawłem Grasiem, biznesmenem Piotrem Wawrzynowiczem i wiceministrem środowiska Stanisławem Gawłowskim.
"Wprost" opublikował także rozszerzony stenogram ze spotkania b. ministra transportu Sławomira Nowaka z b. wiceministrem finansów Andrzejem Parafianowiczem.
Po południu głos ws. nowych publikacji zabrał premier Donald Tusk. Zapowiedział, że nie będzie wyciągał konsekwencji wobec polityków, których jedynym grzechem jest niecenzuralna wypowiedź w czasie poufnej rozmowy.
Szef rządu podkreślił, że kluczowe jest zidentyfikowanie grupy, która działa na rzecz destabilizacji państwa. Zaznaczył, że ci politycy, którzy zacierają ręce, że rząd i wysocy urzędnicy padli ofiarą afery podsłuchowej, są politykami krótkowzrocznymi.
Kilka godzin później swój briefing zorganizował prezydent Bronisław Komorowski. Ocenił, że mamy do czynienia z zagrożeniem "realną destabilizacją państwa". Przyznał, że jest głęboko poruszony ujawnionymi nagraniami. Dodał jednocześnie, że stara się je oceniać przede wszystkim z punktu widzenia prawa i złamania go nie widzi.
Po południu z prezydentem spotkał się szef PSL. Janusz Piechociński wyznaczył koniec wakacji jako termin na całkowite wyjaśnienie sprawy nielegalnego nagrywania. W innym przypadku powołany powinien zostać nowy rząd. Stwierdził, że być może dojdzie też "do bardzo głębokiej korekty składu" obecnego rządu.
Także w poniedziałek szef NBP Marek Belka złożył zawiadomienie ws. podsłuchów. Prokuratura Warszawa-Praga prowadzi już dwa śledztwa ws. podsłuchów upublicznionych przez redakcję "Wprost".
Od wtorku 17 czerwca praska prokuratura prowadzi śledztwo ws. możliwości popełnienia przestępstwa w związku z podsłuchiwaniem polityków i prezesa NBP. Zawiadomienia w tej sprawie złożyli minister spraw wewnętrznych Bartłomiej Sienkiewicz i Dariusz Zawadka, członek zarządu spółki PERN, b. dowódca jednostki GROM.
Wcześniej - 16 czerwca - prokuratura ta, na polecenie Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie, wszczęła śledztwo w sprawie treści nielegalnie nagranej rozmowy b. wiceministra finansów Andrzeja Parafianowicza i b. ministra transportu Sławomira Nowaka o rozpoczętej u żony Nowaka kontroli skarbowej.
Kolejne osoby zatrzymane
We wtorek prokuratura zatrzymała dwie kolejne osoby w związku z aferą podsłuchową. Nie chciała podać ich tożsamości, jednak szybko okazało się, że chodzi o biznesmenów Marka Falentę i Krzysztofa Rybkę.
W czasie popołudniowego briefingu rzeczniczka praskiej prokuratury poinformowała również, że zarzut usłyszała druga - po Łukaszu N. - osoba. Jest nią sommelier z restauracji "Amber Room" w Pałacu Sobańskich, gdzie nagrano rozmowę Jacka Rostowskiego i Radosława Sikorskiego. L. sam zgłosił się do prokuratury, został przesłuchany w charakterze podejrzanego, a następnie postawiono mu zarzut z art. 267 par. 3 Kodeksu karnego, zgodnie z którym do dwóch lat więzienia grozi temu, "kto w celu uzyskania informacji, do której nie jest uprawniony, zakłada lub posługuje się urządzeniem podsłuchowym, wizualnym albo innym urządzeniem lub oprogramowaniem".
Polityczne skutki kryzysu omawiali na spotkaniu liderzy PO i PSL. Szef klubu PO Rafał Grupiński poinformował, że premier Donald Tusk przedstawił swoją ocenę sytuacji ws. afery podsłuchowej. Dodał, że koalicjanci byli zgodni co do tego, że najważniejsze jest teraz działanie na rzecz stabilizacji państwa.
Szef klubu PSL Jan Bury zapowiedział z kolei, że sprawa nielegalnego podsłuchiwania polityków ma zostać niebawem wyjaśniona. - Nawet jeśli ma to boleć. Opinia publiczna powinna mieć pełną wiedzę - oświadczył Bury. Dlatego, jak wyjaśnił, koalicja daje sobie czas od końca wakacji.
Podkreślił jednak przy tym, że kryzys został wywołany przez przestępczy proceder:- Jedno wiemy na pewno, a przynajmniej wszyscy mamy taką nadzieję, że ten konspiracyjny scenariusz związany z aferą podsłuchową i nielegalnymi podsłuchami nie powstał tu, w polskim Sejmie, ani w żadnej polskiej instytucji życia publicznego - powiedział premier. Dodał, że rodzi się kluczowe pytanie, czy posłowie będą głosować, zabierać głos, argumentować "zgodnie ze scenariuszem, który powstał nie wiadomo w tej chwili gdzie i nie wiadomo, czyjego jest autorstwa". Nawiązał do wątku mówiącego o tym, że ujawnienie nagrań może mieć związek z tzw. sprawą węglową. - Sprawa jest duża, mówimy o bardzo dużych pieniądzach, a przede wszystkim mówimy o bardzo realnym wpływie obrotu węglem i tym, jaki to jest węgiel, na całą strukturę i bezpieczeństwo polskiej energetyki. To nie jest tylko mój wniosek - powiedział Tusk.
Premier dodał również, że afera podsłuchowa ma związek z osobami, które działały w dziedzinie połączeń gazowych między Polska a Rosją - mówił w środę w Sejmie Donald Tusk. - W tle - dodał szef rządu - jest też "handel węglem zza wschodniej granicy na wielką skalę".
Na koniec przemówienia złożył wniosek o wotum zaufania dla rządu. - Od jutra w Brukseli muszę mieć pewność, że dysponuję większością, która pozwoli mi kontynuować prace w parlamencie i w rządzie jako szefa rządu i koalicji większościowej - powiedział premier Tusk.
Po wystąpieniu premiera marszałek Ewa Kopacz zwołała Konwent Seniorów i zarządziła 30 minutową przerwę. Poinformowała, że głosowanie nad wnioskiem o wotum zaufania dla rządu odbędzie się najwcześniej ok. godz. 21.
Po godzinie 16 marszałek Ewa Kopacz wznowiła obrady Sejmu. Rozpoczęły się 10-minutowe wystąpienia klubów. Następnie posłowie zadawali premierowi pytania, na które szef rządu odpowiadał krótko przed godziną 20.
Chwilę przed godziną 22 rozpoczęło się głosowanie nad wnioskiem o wotum zaufania dla rządu. Poparcie dla Rady Ministrów wyraziło 237 posłów, przeciwko zagłosowało 205 parlamentarzystów. Nikt nie wstrzymał się od głosu.
Środa przyniosła również nowe informacje dotyczące śledztwa. Prokurator zarzucił zatrzymanym Markowi Falencie i Krzysztofowi Rybce współsprawstwo w popełnianiu czynów polegających na nieuprawnionym zakładaniu i posługiwaniu się urządzeniem nagrywającym oraz ujawnieniu utrwalonych rozmów innym osobom.
Podejrzani nie przyznają się do winy. Grozi im do 2 lat więzienia. Wobec Falenty prokurator zastosował poręczenie majątkowe w kwocie miliona zł, zakaz opuszczania kraju oraz dozór policji. Wobec Rybki zastosowano poręczenie majątkowe w kwocie 20 tys. zł, zakaz opuszczania kraju oraz dozór policji.
Źródło zdjęcia głównego: tvn24.pl